Amerykanin w Paryżu
Amerykanin w Paryżu? Polityczna przyszłość Emmanuela Macrona
Tuż przed wyborami lewicowy filozof Regis Debray opublikował książkę pod tytułem „Cywilizacja. Jak staliśmy się Amerykanami”. Dowodzi w niej m.in., że w Ameryce osobowość kandydata od dawna była czynnikiem przesądzającym o politycznej wygranej. Natomiast Europa, zwłaszcza Francja, była dotychczas dojrzalsza, bo kryterium decydującym o wyborze były idee, programy, wizje przyszłości. Ale i Francja uległa amerykanizacji polityki: skusiła się na przykład na debaty, w których kandydat ma 90 sekund na przedstawienie przyszłości kraju. Słowem, przestały się liczyć rozum i kalkulacje, została charyzma postaci jako czynnik decydujący.
Taka amerykanizacja działała na korzyść Emmanuela Macrona. Jego urok osobisty trudno było nawet zestawiać z rywalami. Mobilizował też młodzież. Na jego wiecach pojawiali się młodzi ludzie poniżej 30. roku życia, niebiorący dotąd udziału w polityce. Poza tym we Francji nastało zmęczenie starym światem politycznym. Nie odczuwało się krążenia jakichś nowych idei, lecz samą tylko rywalizację personalną. Wyborcy nie wiedzieli dobrze, jaka ma być przyszłość, ale wiedzieli, że „tak dalej być nie może”.
Macronmania
39-letniego Macrona, reprezentującego młodość i dynamizm, cudowne dziecko, autora wielkiego zwycięstwa parlamentarnego, obsypuje się dziś mnóstwem komplementów. Ale na jego zwycięstwie zaważył szczęśliwy zbieg okoliczności. Obie tradycyjne partie – socjaliści i centroprawicowi republikanie – zdecydowały się na prawybory, które podminowały je od wewnątrz; zaogniły ambicje i rywalizacje personalne.
Wybory prezydenckie we Francji mają gromadzić ludzi wokół kandydata; prawybory doprowadziły do rezultatu odwrotnego: kandydat republikanów François Fillon dość niespodziewanie wygrał z popularniejszym od niego Alainem Juppé, a potem sam skompromitował się aferą z fikcyjnym zatrudnianiem żony i dzieci.