W kuchni Jonathana Kaya, do niedawna redaktora naczelnego magazynu reporterów „Walrus”, krząta się niania. – Przyjechała tu z Filipin kilkanaście lat temu. Kupiła dom, wykształciła dzieci, przyjęła obywatelstwo – opowiada Kay. – Jest wielką kanadyjską patriotką i na pewno ma co świętować – mówi. – Ale czy powinna się również biczować za krzywdy wyrządzone rdzennym mieszkańcom Kanady?
W przededniu jubileuszu w Kanadzie rozgorzał spór, na którego fali w ciągu paru dni stanowiska stracili redaktorzy naczelni kilku mediów. Pretekstem była dyskusja o czerpaniu z innych kultur: czy i na ile biali artyści mogą wykorzystywać dorobek pierwszych, rdzennych mieszkańców Kanady. Stąd był już tylko krok do właściwego, ogólnonarodowego tematu: nierozliczonej historii i krzywd, jakich z rąk Europejczyków doznali tu autochtoni: Pierwsze Narody, Inuici i Metysi.
Kolonizacja i wysiedlenia, przymusowa asymilacja i odbieranie dzieci przez państwo pod rękę z Kościołem, zabójstwa kobiet wzdłuż ciągnącej się przez Kanadę Autostrady Łez, plaga samobójstw wśród zmarginalizowanej rdzennej młodzieży – tematów przy urodzinowym stole nie zabraknie. Ale czy każdy ma prawo o tym opowiadać?
Zaczęło się od niszowego magazynu literackiego „Write”, którego majowy numer poświęcono twórczości kanadyjskich autochtonów. Redaktor naczelny Hal Niedzviecki napisał we wstępniaku, że są oni mało widoczni i słabo wynagradzani. Dodał, że każdy powinien mieć prawo pisać na dowolny temat. Dlatego kanadyjscy pisarze, „w większości biali i pochodzący z klasy średniej”, powinni zacząć przyjmować nowe perspektywy. „Piszcie o tym, czego nie znacie. Niestrudzenie odkrywajcie życiorysy ludzi, którzy są różni od was”, apelował Niedzviecki.