Premier Justin Trudeau wygrał w zasadzie wszystkie wojny kulturowe z prawicą. I Kanadyjczycy najwyraźniej uznali, że nie jest już im potrzebny.
Donald Trump oficjalnie uznany prezydentem USA; Justin Trudeau opuszcza tonący statek; jest wniosek o areszt dla sprawcy tragicznego wypadku w Warszawie; Herbert Kickl spróbuje utworzyć rząd w Austrii; 22-latek zwycięża w Turnieju Czterech Skoczni.
Schyłek szefa rządu Kanady wieszczono od miesięcy. Jego notowania spadają od dawna i niemal na pewno przegra tegoroczne wybory z Partią Konserwatywną. Właśnie zapowiedział, że ustąpi z roli premiera i szefa partii.
Prezydent elekt w typowy dla siebie sposób drwi z zasad porządku międzynarodowego i chce anektować północnego sąsiada – bo tak byłoby taniej dla Stanów Zjednoczonych. W tle tych prowokacji jest głębsze przesłanie.
Władze Kanady podjęły decyzję o wydaleniu z kraju sześciu indyjskich dyplomatów, w tym najwyższego rangą przedstawiciela rządu Narendry Modiego, Sanjaya Vermy.
Zdecydowana większość liderów zachodnich państw potępia Iran za bombardowania z minionej nocy. Niektórzy zrzucają odpowiedzialność na Amerykanów, a publicyści wskazują, że nowy front będzie problemem dla Europy.
Premier Justin Trudeau ogłosił, że „istnieją wiarygodne przesłanki”, iż za zabójstwem mieszkającego w Kanadzie Sikha, Hardeepa Singha Nijjara, stoją indyjskie siły specjalne.
Justin Trudeau poinformował w poniedziałek, że według jego wiedzy za czerwcowym morderstwem Hardeepa Singha Nijjara, przywódcy sikhów w Kanadzie, stoją „agenci indyjskiego rządu”. Narendra Modi mówi, że to absurd, i rozpoczyna dyplomatyczną kontrofensywę.
W ostatnich dniach nad amerykańskim i kanadyjskim niebem zestrzelono już trzy niezidentyfikowane urządzenia. Pentagon milczy na temat ich natury i misji, a w mediach mnożą się spekulacje.
Wywiad Kanady twierdzi, że Chiny ingerowały w wybory w ich kraju. Pekin zaprzecza i oskarża Ottawę o brak szacunku. Ale Kanadyjczycy nie zamierzają sprawy bagatelizować.