Pierwszy z napastników to 31-letni Damien Sanders. Został znaleziony martwy w poniedziałek ok. 11:30 lokalnego czasu w domu na odludziu, na terenie rezerwatu James Smith Cree Nation. Mieszka tu nieco ponad 3100 osób, w tym 2000 w głównej osadzie. Według kanadyjskiej policji federalnej Damien był ranny, ale niemal na pewno nie zrobił sobie krzywdy sam, to raczej efekt walki, którą stoczył być może z jedną ze swoich ofiar. W chwili publikacji tego tekstu drugi z napastników, rok starszy Myles Sanderson, brat Damiena, do środy przebywał na wolności. Władze podejrzewały, że ukrywa się w Reginie, stolicy prowincji, 320 km od miejsca masakry. W środę wieczorem policja poinformowała, że Damien Sanderson nie żyje. Został zatrzymany w pobliżu Rosthern (ok. 130 km od miejsca masakry), gdy policja zmusiła jego auto do zjazdu z drogi. Tam doznał „stresu medycznego”, udzielono mu pierwszej pomocy, ale po przewiezieniu do szpitala stwierdzono jego zgon.
Bracia nożownicy z Kanady
Wciąż nie jest do końca jasne, co wydarzyło się w minioną niedzielę. Bracia jechali czarnym nissanem rogue i zaczęli atakować ludzi nożami, zabijając dziesięć osób, raniąc 18. Sandersowie, przynajmniej według dostępnych informacji, od pewnego momentu działali już chaotycznie. Policja rozważa hipotezę, że wcale nie operowali razem. Możliwe, że doszło między nimi do spięcia i stąd rany na ciele Damiena. To o tyle prawdopodobne, że Myles był już poszukiwany przez stróżów prawa.
List gończy za nim udostępniły media w całej Kanadzie. Jest wysoki, raczej krępej budowy. Na policję w poniedziałek zgłosiły się dwie kobiety, matka i córka, które twierdzą, że wcześnie rano pojawił się pod ich domem z prośbą o pomoc. Na głowę miał naciągniętą bluzę, mówił niewyraźnie. Próbował, ale nie był w stanie powiedzieć, jak się nazywa. Nie otrzymawszy wsparcia, wsiadł z powrotem do czarnego nissana.
Tragedia wstrząsnęła krajem, który ceni przede wszystkim spokój publiczny. Tutaj, inaczej niż w USA, nie dochodzi do masowych morderstw, Kanadyjczycy na tle Amerykanów są znacznie mniej zakochani w broni. Z tego powodu stereotypowo uchodzą nawet za nudziarzy. W USA wskutek incydentów z użyciem broni palnej ginie ok. 20 tys. osób rocznie, w Kanadzie cztery–pięć razy mniej. Jak wylicza Wendy Cukier z Metropolitan University of Toronto na portalu The Conversation, do masowych zbrodni dochodzi średnio raz na rok.
Te statystyki mają jednak zasadniczą wadę: ujęcie ogólnokrajowe w państwie tak rozległym i zróżnicowanym nie pokazuje sporej różnicy między dużymi miastami i prowincjami. Bo o ile rzeczywiście w Toronto czy Ottawie do strzelanin czy ataków terrorystycznych nie dochodzi, o tyle z dala od świateł metropolii sytuacja bywa już gorsza. Według danych kanadyjskiej policji w 2020 r. zastrzelone zostały 8344 osoby, z czego blisko 10 proc. w Saskatchewan minionej niedzieli. W Ontario odsetek jest cztery razy niższy. Niepokojąca jest za to tendencja: w latach 2009–14 w incydentach z bronią ginęło w kraju średnio 35 osób, teraz 20 razy więcej.
Czytaj też: Karabin kupił na osiemnastkę. Zabójca ze szkoły w Uvalde
Obława i dyskusja o przemocy
Ataki w Saskatchewan premier Justin Trudeau uznał za przerażające i łamiące serce. W liczącej 1,2 mln mieszkańców prowincji zapanowała psychoza, bo wciąż nie wiadomo, jaki był motyw sprawców. Na terenie rezerwatu James Smith Cree Nation wprowadzono stan wyjątkowy, policja radzi, by nie wychodzić z domu po zmroku i uważać na nieznajomych. Ustawiono blokady drogowe, szczególnie dużo ich w okolicy Reginy. Obława na starszego z braci trwała trzy dni. Policjanci nie wykluczali, że on również może być ranny i spróbuje szukać pomocy. Przeszukiwane były kliniki i szpitale, nawet weterynaryjne.
Przez Kanadę przetacza się też debata o problemach strukturalnych, których masowa przemoc jest tylko odbiciem. Wraca temat szkół z internatem dla przedstawicieli tzw. first nations, rdzennych mieszkańców kraju. W wielu z nich dochodziło do nadużyć, przemocy wobec dzieci, a nawet doprowadzania do ich śmierci bez informowania o tym władz na jakimkolwiek szczeblu. Kanadą w ostatnich latach wstrząsają odkrywane groby, czasem liczące nawet tysiące ciał, ulokowane w pobliżu często niedziałających już placówek edukacyjnych. Za te zbrodnie przeprosił zarówno Trudeau, jak i papież Franciszek – większość szkół prowadził Kościół katolicki – jednak zbiorowa trauma wciąż daje o sobie znać. Osoby, które przeszły przez terror szkół z internatem, mają często trudności z odnalezieniem się w dorosłym życiu. Kłopoty ekonomiczne na prowincji i doświadczenia z dzieciństwa sprawiają, że łatwiej o wykluczenie, które często staje się przyczyną agresji.
Do tej pory najbardziej wstrząsającym aktem masowej przemocy w historii Kanady była seria incydentów z Nowej Szkocji w 2020 r., kiedy mężczyzna przebrany za policjanta zabił 22 osoby, strzelając do nich i podpalając domy. W 2019 r. napastnik wjechał samochodem dostawczym na chodnik w Toronto, zabijając dziesięcioro pieszych. Wydarzenia z okolic rezerwatu James Smith Cree Nation są tragiczne, a trendy niepokojące. I choć Kanadyjczykom wciąż daleko do sąsiadów z południa, to właśnie usłyszeli dzwonek alarmowy.
Czytaj też: Rewolucja pomnikowa w Kanadzie