Spływające w weekend depesze z nagłówkami o „amerykańskich samolotach zestrzeliwujących niezidentyfikowane obiekty” mogłyby wskazywać na początek militarnej eskalacji albo wręcz międzynarodowego konfliktu. W kontekście wydarzeń z ostatnich tygodni, przede wszystkim zestrzelenia nad Atlantykiem podwieszonej do balonu z helem chińskiej aparatury zbierającej i przekazującej dane, takie informacje niekoniecznie już szokują. Wciąż brak jednak szczegółów na temat zestrzelonych obiektów, a ponieważ w operacjach brały udział dwa państwa – usunięcie obiektu nad Kanadą autoryzował premier tego kraju Justin Trudeau – sytuacja daje do myślenia.
Czytaj też: Chiński balon szpiegowski nad USA. Pekin reaguje
Dziury w amerykańskim niebie
Wiele wskazuje na to, że Amerykanie próbują uczyć się na błędach. Niezdecydowanie wokół chińskiego balonu, jak również potwierdzone istnienie podobnych przypadków naruszenia amerykańskiej przestrzeni powietrznej przez chińskie obiekty w czasie rządów Donalda Trumpa boleśnie unaoczniły niedostatki USA w obserwacji własnego nieba. Przyznała to nawet Melissa Dalton, zastępczyni sekretarza obrony ds. bezpieczeństwa wewnętrznego, mówiąc, że po incydencie z początku lutego amerykańskie radary zostały ustawione na wyższą czułość i zwyczajnie widzą więcej obiektów latających nad terytorium kraju. Nieoficjalnie amerykańskie media podają, że stało się to na osobiste polecenie