Można by powiedzieć, że Władimir Putin podjął decyzję zgodną z planami Donalda Trumpa, który chce znacznie zredukować budżet swego Departamentu Stanu – rosyjski prezydent nakazał zmniejszenie personelu dyplomatycznego USA w Rosji o 755 osób. Większość z nich to Rosjanie zatrudnieni w amerykańskich placówkach, ale wydalonych zostanie też kilkuset Amerykanów i skalę całej redukcji porównuje się z zamknięciem ambasady i konsulatów USA bezpośrednio po rewolucji 1917 r. Amerykanie będą też musieli opuścić dwie wynajmowane przez siebie dacze w Rosji.
Posunięcie Moskwy to odwet za sankcje na Rosję nałożone w grudniu, kiedy Waszyngton wydalił 35 rosyjskich dyplomatów i nakazał opuszczenie dwóch rezydencji w USA, używanych dla celów szpiegowskich, karząc Rosję za włamywanie się do komputerów Partii Demokratycznej w czasie kampanii prezydenckiej, aby skompromitować Hillary Clinton.
Trump sankcji nie chciał, ale ustawę podpisać musi
Putin zapowiedział też kolejne retorsje – za najnowszą ustawę Kongresu USA, który zaostrzył poprzednie sankcje finansowe za próby wpłynięcia na wynik amerykańskich wyborów i agresję na Ukrainie, oraz zabronił Trumpowi uchylać sankcje na Rosję bez swojej zgody. Biały Dom ogłosił, że „oczywiście” ustawę podpisze, chociaż Trump nowych sankcji nie chciał. Będzie jednak musiał się z nimi pogodzić, gdyż Kongres uchwalił je większością gwarantującą, że ewentualne weto zostałoby przełamane.
Decyzja ustawodawców to wyraz ponadpartyjnego konsensu, że wrogim działaniom Rosji trzeba się przeciwstawić – i wotum nieufności dla Trumpa, który w odróżnieniu od republikańskich polityków, a nawet członków swego własnego rządu, w sprawie polityki Kremla zajmował stanowisko dwuznaczne.