Zamieszki w Charlottesville to dopiero zapowiedź burzliwej jesieni w Ameryce.
Donald Trump zwolnił swego głównego stratega Steve’a Bannona. Bezpośrednią przyczyną był wywiad, którego ten drugi udzielił po zamieszkach w Charlottesville 12 i 13 sierpnia. Bannon skrytykował w nim prezydenta, że ten od razu nie potępił białych rasistów, którzy stanęli w obronie miejscowego pomnika gen. Roberta Lee, jednego z przywódców Konfederacji. Zaatakowali pokojowych kontrdemonstrantów, a jeden z nich wjechał autem w tłum przeciwników, zabijając jedną osobę i ciężko raniąc kilkanaście. Bannon, choć był architektem strategii oparcia się na masach białych, zbuntowanych przeciw elitom Amerykanów, wielokrotnie potępiał rasizm.
Czy zapowiada to odchodzenie Trumpa od prawicowego populizmu? To wątpliwe. „Wierzcie mi, to dopiero początek” – tak David Duke skomentował na Twitterze wydarzenia w Charlottesville. Były wódz Ku Klux Klanu z Luizjany nie ukrywał radości. Klan, neonaziści i inne organizacje białych rasistów były do niedawna marginesem politycznego folkloru w USA, ale na wspomnianym wiecu pod pomnikiem gen. Lee wystąpili młodzi liderzy nowszych ugrupowań, którzy swych przekonań nie wynieśli z domu, tylko z internetu. Około połowy uczestników marszu i późniejszej bójki stanowili działacze populistycznego i natywistycznego ruchu Alt-Right.
Organizator zgromadzenia w Charlottesville Jason Kessler domaga się radykalnego ograniczenia imigracji – także legalnej. Dla niego problemem są nie tyle roszczenia i „przywileje” Afroamerykanów, co utrata hegemonii przez białą większość europejskiego pochodzenia wobec naporu przybyszów z innych kontynentów. Perspektywa ta przeraża twardy trzon elektoratu Trumpa, co tłumaczy, dlaczego po marszu w Charlottesville bronił napastników, twierdząc, że protestowali oni tylko przeciw usunięciu pomnika gen.