Jeśli popatrzeć na mapę Morza Bałtyckiego z zaznaczonymi obszarami ćwiczeń wojskowych, to okaże się, że... okrętów NATO i luźniej sprzymierzonych Szwecji i Finlandii jest w morzu więcej niż rosyjskiej Floty Bałtyckiej. Jeśli policzyć żołnierzy biorących udział we wrześniowych ćwiczeniach po zachodniej stronie, okaże się, że to więcej, niż oficjalnie deklarują Rosja i Białoruś dla Zapadu. Tylko samolotów w państwach bałtyckich i północno-wschodniej Polsce jest mniej, niż wystawią do ćwiczeń obaj sąsiedzi na Wschodzie, ale i tak więcej niż normalnie.
NATO przestało bezczynnie obserwować ruchy potencjalnego przeciwnika i zbiegiem okoliczności organizuje wraz z krajami partnerskimi serię ćwiczeń, mających Rosji pokazać, że Bałtyk i przybrzeżne ziemie do niej nie należą. Nagle to Rosja z propagandowo udawanym niepokojem patrzy na Zachód i wypuszcza w swoich mediach alarmujące komunikaty o skali zachodnich ćwiczeń.
Szwecja potrzebna NATO, NATO potrzebne Szwecji
Najwięcej szumu jest wokół obronnego przebudzenia Szwecji. Wrześniowe ćwiczenia Aurora są nie tylko największe od końca zimnej wojny, ale w największej do tej pory skali integrują system obronny Szwecji z NATO i sąsiednią Finlandią, z którą Sztokholm ma podpisane specjalne wojskowe porozumienie.
Szwedzi, naród twardy i z tradycjami wojennymi, które i nam historia dala boleśnie odczuć, przestraszyli się nie na żarty, kiedy po agresji na odległą Ukrainą rosyjskie bombowce i okręty podwodne zawitały pod Sztokholm. Zbiegło się to w czasie z serią alarmujących tekstów prasowych o zapaści szwedzkich sił zbrojnych. Dlatego Szwedzi wzięli się i w sile 19 tys. wojska zaplanowali trening odpowiedzi na nagły atak ze Wschodu z odbiciem z rąk agresora Gotlandii, wyspy uznanej za strategicznie ważną dla panowania na Bałtyku.