Zęby trzeba myć
Niezależnym dziennikarzom na Węgrzech pozostał tylko internet
Zagracone biurko, sterty gazet, na ścianie plakat filmu „Spotlight” i pierwsza strona „Washington Post” z nazwiskiem Andrása Pethő. – Dziennikarstwo amerykańskie od europejskiego różnią dwie rzeczy. Bezwzględność w stosunku do materiału, bo oni stale sami siebie sprawdzają, żeby oddzielić plotkę od faktu. Oraz łatwość opowiadania historii. Amerykanie mają to we krwi – opowiada Pethő.
W „Washington Post” spędził osiem miesięcy. Ukoronowaniem był artykuł na czołówce o nielegalnym handlu bronią w USA. Dzisiaj amerykańskie wzorce próbuje przenosić na grunt węgierski. Szefuje Direkt36, małemu centrum reporterskiemu stworzonemu na wzór Spotlight, czyli sekcji specjalnej dziennika „The Boston Globe”, którego wieloletnie śledztwo nad pedofilią w Kościele katolickim opowiada oscarowy film z 2015 r.
– Z siedmioma reporterami drążymy wyłącznie duże tematy polityczne. Publikujemy dopiero wtedy, gdy zdobędziemy odpowiedni materiał – mówi. Direkt36 opisał m.in. udział byłego posła Fideszu w aferze Panama Papers (konta w rajach podatkowych), a od kilku miesięcy ujawnia informacje na temat zaplecza biznesowego Viktora Orbána. Według portalu firmy związane z ojcem i dwoma braćmi premiera Węgier w ostatnich czterech latach niemal podwoiły przychody dzięki zamówieniom publicznym.
Wszystkie firmy zięcia
– To dla nas dobry czas, bo korupcja na szczytach władzy jest tak rozpowszechniona, że nie trzeba długo rozglądać się za ciekawą historią – uśmiecha się Tamás Bodoky, redaktor naczelny drugiego najważniejszego portalu śledczego, Átlátszó. Sześcioro dziennikarzy plus kilku freelancerów. Mają mniej restrykcyjną politykę od Direkt36, bo oprócz prowadzenia śledztw regularnie publikują newsy i wpisy na blogu.