Wszyscy, którzy sądzą, że skrajnie prawicowych nacjonalistów rozpoznaje się po zestawie „kurtka bomberka, ogolona głowa i wojskowe buty” – niech o tym zamną. Natychmiast. Nową, bo kobiecą i kosmopolityczną twarz niemieckim populistom dała Alice Elisabeth Weidel, współszefowa Alternatywy dla Niemiec, partii, która jest przeciwna uchodźcom i przez kilka najbliższych lat, zasiadając w Bundestagu, będzie uprzykrzać życie Angeli Merkel.
Kim jest Alice Weidel?
Jak wielu działaczy AfD Weidel pochodzi z rodziny wypędzonych, która po wojnie musiała się odbudować. Ojciec, Gerhard Weidel (również członek AfD), jest człowiekiem wymagającym. Liderka Alternatywy musiała wykazywać się przed nim osiągnięciami. Na studiach z ekonomii politycznej na uniwersytecie w Bayreuth miała najwyższe noty. Jej praca doktorska zyskała wsparcie Fundacji Konrada Adenauera. Ojciec jednak nie chciał, żeby córka dostawała pieniądze od „obcych fundacji”. Więc Alice zrzekła się stypendium.
Później prowadziła badania naukowe w Chinach, pracowała dla korporacji takich jak Allianz Global Investors Europe, Foodora i Rocket Internet. Realizowała kosmopolityczny plan na życie.
Do AfD dołączyła w 2013 roku, tuż po jej powstaniu. Według komentatorów uosabia pierwszy program AfD, jeszcze przed mocnym skrętem w prawo. Tymczasem AfD stoi nacjonalizmem i strachem. Strachem przed wszystkim, co nie niemieckie. Strachem przed islamem. I strachem przed innymi niż tradycyjny modelami życia społecznego: homoseksualnymi chociażby.
I tu pojawiają się kolejne rysy na życiorysie Weidel jako nacjonalistycznej populistki.
Sprzeczności wiele
Stare robotnicze miasto Biel w Szwajcarii – to tam Wiedel ułożyła sobie życie. Miasto dwujęzyczne, multikulturalne, tolerancyjne. Jak na Szwajcarię dość niezamożne i lewicowe; żyje tu więcej muzułmanów i podopiecznych opieki społecznej, niż wynosi średnia krajowa. Burmistrz jest socjaldemokratą. Mieszka tu też partnerka życiowa polityczki AfD, Sarah Bossard. Pochodzi ze Sri Lanki, ale została adoptowana przez szwajcarskiego pastora z żoną. Na zdjęciach ma ciemną cerę i czarne włosy, na demonstracjach Pegidy mogłaby czuć się nieswojo. Więcej: tygodnik „Die Zeit” doniósł, że to akurat ona, ostra przeciwniczka liberalnej polityki wobec uchodźców, zatrudnia u siebie na czarno do sprzątania syryjską imigrantkę starającą się o azyl w Niemczech.
Czy homoseksualność Weidel i jej sukces w skrajnie konserwatywnej, antyemigranckiej i populistycznej partii to dowód na to, że niechęci wobec osób LGBT w niemieckim społeczeństwie nie żywi już nawet skrajnie nacjonalistyczny beton? Niestety nie.
Zarówno koledzy, jak i wyborcy Weidel jej stylu życia starają się nie dostrzegać. Część elektoratu gardzi homoseksualistami. Nie mówiąc o homoseksualistach ze Sri Lanki. „Nie chciałbym mieć go za sąsiada” – powiedział o czarnoskórym piłkarzu Jerome Boateng, partyjny kolega Weidel. Albo: „Ona powinna być deportowana do Turcji” – to z kolei jego opinia o Aydan Özoguz, niemieckiej polityczce. Według Weidel takie opinie to „kwestia gustu”. Ma się do nich prawo.
Weidel próbuje ten miszmasz połączyć. Twierdzi, że jej rozumienie rodziny jest szersze niż to, które reprezentuje jej partia – bliższe socjaldemokratom czy Zielonym niż jej macierzystej partii. Dla niej rodzina jest „tam, gdzie są dzieci”. Jednocześnie neguje postulat „małżeństw dla wszystkich”, który przyjęto w czerwcu w Bundestagu. „Czy naprawdę nie ma ważniejszych tematów, kiedy kraj jest zagrożony napływem hord imigrantów, dla których homoseksualizm to przestępstwo?” – mówiła w czasie kampanii wyborczej, podkreślając, że związki partnerskie dla osób LGBT to wystarczające rozwiązanie.
Więcej trudno z niej wyciągnąć. Odmawia spotkań z dziennikarzami, zgadza się wyłącznie na długie wywiady dla czołowych mediów. Jej rzecznik nie odpowiada na maile, telefony ani esemesy.
źródło: „Der Spiegel” (na podst. Dwutygodnik FORUM)