Pisze na Twitterze prezydent USA: „Powiedziałem Reksowi Tillersonowi, naszemu wspaniałemu sekretarzowi stanu, że traci czas, próbując negocjować z Małym Człowiekiem od Rakiet”. Oraz: „Oszczędzaj energię, Rex, zrobimy, co będzie trzeba”.
Dzień wcześniej szef amerykańskiej dyplomacji powiedział, że USA mają otwarty z Koreą Północną kanał komunikacji, w domyśle kryzys wokół północnokoreańskich zbrojeń jądrowych i rakietowych można rozwiązać pokojowo, jakoś się dogadać. Skoro Trump radzi jednak, by dać sobie spokój z poszukiwaniem porozumienia z Kim Dzong Unem, przywódcą Korei Północnej, to co? Furia i ogień, które Trump też zapowiadał?
Tillerson kontra Trump
Szefom rządów przewidywalnych państw demokratycznych rzadko się zdarza, że publicznie twierdzą coś zupełnie innego niż ich ministrowie. Przynajmniej jest oczekiwaniem obywateli, by do podobnych niepotrzebnych dwugłosów dochodziło jak najrzadziej. Przynajmniej w sytuacji, gdy stawką jest wybuch konfliktu zbrojnego, w którym może być użyta broń jądrowa.
Tymczasem powtarzalnym motywem prezydentury Trumpa jest właśnie taki dwugłos. Od tygodni amerykańska dyplomacja działa tak, jakby puszczała mimo uszu deklaracje swojego prezydenta. Tillerson wyspecjalizował się wręcz w dopowiadaniu i objaśnianiu, co Trump właściwie miał na myśli i jakie cele chce osiągnąć. Sekretarz stanu zachowuje przy tym klarowną strategię i w co bardziej dziwacznych wypowiedziach Trumpa radzi widzieć np. przekaz adresowany wprost do Kim Dzong Una, wyrażony w języku i stylu, który Kim powinien świetnie rozumieć.
Także teraz urzędnicy departamentu stanu zaprzeczają, by amerykańska dyplomacja wysyłała sprzeczne sygnały.