W sobotę, 14 października, w Mogadiszu doszło do największego w historii Somalii zamachu bombowego. Zginęło co najmniej 300 osób, kolejne ciała wydobywane są spod gruzów zawalonych budynków. Jest także bardzo wielu rannych, bo ciężarówka wyładowana materiałami wybuchowymi eksplodowała na zatłoczonym skrzyżowaniu. Zamach w Mogadiszu stał się najkrwawszym spośród ponad 1,3 tys. aktów terrorystycznych odnotowanych w tym roku na świecie.
W przypadku Mogadiszu, tak jak w przypadku niewiele mniej tragicznych zamachów, do których doszło w 2017 r. w Afganistanie, Libii i Syrii, świat nie ruszył z kampanią empatii. Ta zarezerwowana jest raczej dla ataków na członków społeczeństw rozwiniętych, przedstawicieli „naszej cywilizacji”. Przykład? W jeden listopadowy weekend 2015 r., zaraz po serii skoordynowanych ataków w Paryżu, tylko za pośrednictwem internetowego serwisu Instagram obywatele blisko 200 państw 70 mln razy przekazali sobie wiadomość „Pray for Paris”. Wezwanie do modlitwy za Paryż wyświetlono nawet na fasadzie Stadionu Narodowego w Warszawie. Tymczasem kilkadziesiąt godzin po zamachu w Somalii informacje o nim ustępowały w telewizjach, gazetach i serwisach internetowych kolejnym problemom, np. na zachodzie Europy relacjom o szczególnie silnych wiatrach wiejących w Irlandii.
Somalia postrzegana jako kraj upadły
Zdarzenia z Mogadiszu pominięto lub zepchnięto na dalszy plan, bo zadziałał stereotyp dotyczący państw upadłych, pogrążonych w niekończącej się wojnie domowej.