Biali przeciw ciemnej mocy
Ekolodzy zmieniają niemiecką politykę. Najskuteczniej w Europie
Niemcy, przynajmniej do zamknięcia tego numeru POLITYKI, wciąż nie mają nowego rządu, choć od wyborów minęły już trzy miesiące. Według jednej z wersji kolportowanych w niemieckiej prasie nadzieja na tzw. jamajską koalicję – chadecy, liberałowie i zieloni – umarła, gdy ci ostatni zażądali wpisania do umowy koalicyjnej decyzji o zamknięciu wszystkich elektrowni na węgiel brunatny w kraju.
Ogromna w tym zasługa Ende Gelände – w wolnym tłumaczeniu Ani Kroku Dalej – masowego ruchu ekologicznego, który domaga się zaprzestania wydobycia tego surowca. W starym roku zorganizował najbardziej spektakularne i najliczniejsze demonstracje ekologiczne w Europie od ponad pół wieku.
Dla Angeli Merkel warunek zielonych był jednak nie do spełnienia – jak sama twierdzi – z powodów ekonomicznych. Teraz jedyną opcją pozostaje wielka stara-nowa koalicja chadeków z socjaldemokratami. A to oznacza, że sprawa zamknięcia brunatnych elektrowni może trafić do politycznej zamrażarki na kolejne cztery lata.
Nie dla Ende Gelände. Organizatorzy tej akcji zapowiadają, że w 2018 r. wrócą ze zdwojoną siłą. I śladem swoich poprzedników z pokolenia 1968 r. „pokojowo zatrzymają całe Niemcy, jeśli będzie trzeba”.
Dziś największa gospodarka Europy jest też największym jej trucicielem. Ponad połowa niemieckiej energii elektrycznej powstaje dzięki paliwom kopalnym, z czego największy udział, bo aż 25-proc., ma węgiel brunatny. To jedyny surowiec, który Niemcy mogą wydobywać w wielkich ilościach na własnym terytorium (węgiel kamienny, gaz ziemny oraz ropa naftowa są importowane w ponad 90 proc.).
W Nadrenii Północnej-Westfalii są największe złoża węgla brunatnego w całej Europie, Niemcy wydobywają go więcej niż Stany Zjednoczone i Chiny razem wzięte – w zeszłym roku aż 164 mln ton.