Amerykańska scena polityczna nie przestaje dostarczać wrażeń nie tyle mocnych, ile mocno rozrywkowych. Oto najpopularniejsza gospodyni telewizyjnych talk-shows, Oprah Winfrey, wygłosiła przemówienie na ceremonii rozdania filmowych Globów, po którym w mediach zawrzało od przewidywań, że w wyborach w 2020 roku może się ubiegać o urząd prezydenta USA. Tematem jej wystąpienia było głównie wyzwalanie się kobiet z męskiej dominacji, ale Winfrey przemawiała jak natchniona, powiedziała, że w Ameryce „nowy dzień świta na horyzoncie”, i nawet Ivanka Trump uznała mowę za „inspirującą”. Sama gwiazda nie dementuje – na razie? – spekulacji o swoim kandydowaniu, a jej znajomi twierdzą, że jest ono całkiem prawdopodobne.
W sytuacji gdy w Białym Domu zasiada narcystyczny bufon, gbur i ignorant, którego do władzy wyniosła sława biznesowego sukcesu, nazwisko znane dzięki telewizyjnemu reality show „Apprentice” oraz wyczucie nastrojów sfrustrowanego elektoratu, można by zapytać: dlaczego nie Oprah?
Ma ona podobne atuty co Trump, ale jest postacią o niebo sympatyczniejszą.Też posiada kilkumiliardowy majątek, co daje finansową niezależność od sponsorów, a także charyzmatyczną osobowość i zdolność empatii. Przy czym o ile prezydent mieni się obrońcą „zapomnianych” przez globalną gospodarkę, ale troszczy głównie o bogaczy (patrz ustawa podatkowa) i w swej retoryce dzieli społeczeństwo, o tyle Oprah ujmuje się za słabszymi i wykluczonymi. Chociaż popiera w wyborach demokratów, jest popularna i szanowana także po drugiej, republikańskiej stronie barykady.