W tej historii nie chodzi o idee ani wartości. Nie ma Dobrego, na którego czyha Zły, bo z głównych aktorów tej tragifarsy żaden nie jest szlachetny ani nie budzi sympatii. To historia z gatunku „House of Cards”. Lecz nawet w takich opowieściach jest morał.
Napisy początkowe: Zdarzenia toczą się w kraju, który ma w kościach wojnę domową (lata 80.) i dyktaturę (lata 90.). Jeszcze chwilę temu dwóch eksprezydentów odsiadywało tu wyroki (jeden wciąż odsiaduje), trzeciego – oskarżanego o pranie pieniędzy – ściga Interpol. Przeciwko czwartemu toczy się prokuratorskie śledztwo.
W 2016 r. Peruwiańczycy powierzyli swoje nadzieje nowemu przywódcy. Nazywa się Pedro Pablo Kuczynski. Teraz, półtora roku po wyborach, na ulice wychodzą tłumy i krzyczą „Kuczynski zdrajca!”. Oto opowieść w pięciu aktach.
Akt I. Wybawca
Czerwiec 2016 r. 78-letni finansista i technokrata, człowiek bankowego establishmentu, o podwójnym obywatelstwie Peru i USA (ostatniego zrzekł się przed wyborami), potomek imigranta o egzotycznie brzmiącym nazwisku – Pedro Pablo Kuczynski – wygrywa o włos drugą turę wyborów prezydenckich.
Wyborcy, którzy go poparli, wywodzą się z rozmaitych grup społecznych i środowisk: wielkiego biznesu, klasy średniej Limy, ale też lewicowych partii i rewindykacyjnych ruchów oddolnych. Jedynym spoiwem, jakie ich połączyło, był strach przed kontrkandydatką – Keiko Fujimori, córką byłego dyktatora Alberta Fujimoriego. Podział polityczny przypominał podział w Polsce na PiS i antyPiS. W Peru mówi się o podziale na fujimoryzm i antyfujimoryzm.
Fujimoryzm nie jest ideologią ani programem. Tak się określa społeczny nurt nostalgii za dyktatorem, który za zbrodnie, prześladowania i przywłaszczenie sobie znacznego majątku został dekadę temu skazany na 25 lat więzienia.