Demokracja amerykańska ma się jednak nieźle – jak inaczej wytłumaczyć fakt, że pierwszy rok rządów prezydenta ignoranta, uważanego za nienadającego się do pełnienia tego urzędu, przebiegł bez poważniejszych wstrząsów i nastroje nie są najgorsze?
Donaldowi Trumpowi coś się jednak udało. Rzutem na taśmę Kongres uchwalił obiecaną obniżkę podatków, która doraźnie pomaga gospodarce, podobnie jak zarządzona przez prezydenta deregulacja. Niezły wzrost PKB, rekordowo niskie bezrobocie i szaleńcza hossa na giełdzie to głównie zasługa dobrej koniunktury na świecie, ale i wsparcia rządu dla biznesu. Z boomu korzystają głównie bogacze, ale Amerykanie, jak zwykle, nie mają im tego za złe, bo wierzą, że wszystkim coś z tego kapnie.
Pierwszy rok Trumpa w kraju i za granicą
Trump spełnił oczekiwania prawicy, mianując konserwatywnych sędziów. Dzięki republikańskiej większości w Kongresie wszyscy zostali zatwierdzeni i będzie to coś, co najtrwalej pozostawi po sobie, bo sędziowie są dożywotni. Zgodnie z życzeniami swego twardego elektoratu zaostrzył też politykę imigracyjną. Rośnie liczba deportacji – grożą one znowu nielegalnym imigrantom sprowadzonym do USA przez rodziców jako dzieci. Trump zamknął granice przed przybyszami z niektórych krajów muzułmańskich i rozpoczął represje przeciw miastom udzielającym azylu imigrantom bez papierów. Niekoniecznie wyjdzie to na korzyść Ameryce, ale poprawia samopoczucie jego wyborców – białych o konserwatywnych poglądach i rasistowskich impulsach, zaniepokojonych zmianami demograficznymi w kraju, gdzie w połowie stulecia kolorowi mogą stanowić większość populacji.