Po pierwszej turze wyborów prezydenckich w Czechach wydarzyło się coś niesamowitego. I wcale nie chodzi o wynik. Wygrał urzędujący prezydent Miloš Zeman (38,6 proc.) i w dogrywce 26 i 27 stycznia zmierzy się z kandydatem niezależnym, profesorem chemii Jiřím Drahošem (26,6 proc.) – czyli tak, jak od miesięcy wieszczyły sondaże.
Niezwykłość polega na czymś innym. Chwilę po ogłoszeniu rezultatów do sztabu Drahoša osobiście pofatygowali się kandydaci, którzy zajęli miejsca czwarte i piąte. I w świetle kamer zapewnili go o swoim poparciu. Bez targów i stawiania jakichkolwiek warunków. Kandydat z miejsca trzeciego zrobił to samo telefonicznie. Dwaj kolejni (szóstka i dziewiątka) zarekomendowali Drahoša swoim wyborcom jeszcze przed zakończeniem liczenia głosów.
Kim jest człowiek, który przekonał do siebie ponad 1,3 mln Czechów, ale również niedawnych rywali – a byli to tak różni ludzie jak prozachodni dyplomata, popularny autor tekstów piosenek, lewicujący aktywista społeczny, były prawicowy premier i były szef związku hokejowego?
Przygody wojaka Szwejka
Zacznijmy jednak od jego przeciwnika. Zeman nie krył rozczarowania, bo liczył na grubo ponad 40 proc. głosów. Mogła mu zaszkodzić mała aktywność w mediach – wypowiadał się niemal wyłącznie w przyjaznej telewizji Barrandov, a na debaty prezydenckie wysyłał rzecznika prasowego – oraz ekstrawaganckie zachowania. Słowne ataki na muzułmanów, Romów i Unię Europejską, paradowanie z karabinem przed dziennikarzami i spoufalanie się z Władimirem Putinem – wszystko to okazało się mieszanką niestrawną dla centrowych wyborców.
To nie znaczy, że Zeman stoi na straconej pozycji. Mimo 73 lat i zaawansowanej cukrzycy od miesięcy jeździ po kraju, odwiedzając wioskę po wiosce, miasteczko po miasteczku.