Afera Harveya Weinsteina i amerykański ruch #MeToo przeniósł się do Francji jako #balancetonporc, czyli „wywal” albo „zadenuncjuj swoją świnię”. Aktorka Isabelle Adjani, choć sama nie była ofiarą molestowania, jako pierwsza napiętnowała milczenie francuskiego środowiska aktorskiego. Dominuje w nim przekonanie, że aktorka musi iść do łóżka, jeśli chce zrobić karierę. Że to całkiem naturalne, że daje trochę, aby zdobyć dużo. W końcu jednak rozwiązały się języki. Nawet żona prezydenta Macrona Brigitte wezwała kobiety, by dzieliły się złymi doświadczeniami.
Ale była też kontra. Dość nieoczekiwanie ponad sto kobiet podpisało we Francji apel idący w poprzek ruchu #balancetonporc. Owszem, gwałt jest oczywiście przestępstwem – pisały autorki – ale przecież podrywanie, nawet niezręczne, występkiem nie jest, a galanteria wobec kobiet nie musi stanowić maczystowskiej agresji. Ochrona kobiet nie powinna więc zamykać ich w roli wiecznej ofiary. Feminizm nie może przybierać postaci nienawiści do mężczyzn i seksualności w ogóle.
Te sto kobiet wystąpiło również w obronie wolności artystycznej. Twierdzą, że gorączka wywołana aferami w Ameryce służy wrogom wolności seksualnej, ekstremistom religijnym i samozwańczym cenzorom. Autorki apelu podkreślają, że już dziś część producentów i wydawców domaga się, by postacie męskie były mniej seksistowskie, poruszanie problemów seksualności czy miłości w publicystyce mniej nachalne, a także by jakoś uwypuklać traumę doświadczaną przez postacie kobiece.
Apel stu być może przemknąłby bez echa, gdyby nie fakt, że podpisała go ikona Francji, aktorka Catherine Deneuve. Dziennik „Le Monde” natychmiast zamieścił go na pierwszej stronie, co nadało mu światowy rozgłos, w tym i dodatkowe wątpliwości związane z najistotniejszym chyba dla kariery aktorki filmem, arcydziełem Luisa Buńuela „Belle de Jour”.