Wybranie Donalda Trumpa na prezydenta najbardziej rozwiniętego państwa globu i decyzja Brytyjczyków o brexicie były tak szokujące, że powstało wrażenie, jakby populizm zalewał cały świat. Na tym tle Viktor Orbán czy Jarosław Kaczyński nie wyróżniają się specjalnie. Tymczasem różnica jest zasadnicza, a konsekwencje mogą zmienić bieg historii. Gdy na wschodzie Unii populiści rządzą albo współrządzą w większości państw, na zachodzie Europy nie stoją na czele rządu w żadnym. I tylko w dwóch są słabszym partnerem w koalicji: Austria i Szwajcaria.
Badacze Martin Eiermann, Yascha Mounka i Limor Goultchin z Tony Blair Institute for Global Change zebrali dane dotyczące działania 102 partii populistycznych w 39 krajach od 2000 r. do dziś. Populizm zdefiniowali nie jako ideologię, ale jako sposób politycznego działania. Populistów wyróżnia posługiwanie się ostrym podziałem na przyjaciół i wrogów, którym z tego powodu odmawiają prawa do równego traktowania. Znamy to dobrze. Druga cecha wyróżniająca populistów to przyznawanie sobie wyłącznego prawa do reprezentowania prawdziwej woli „zwykłych ludzi” w opozycji do elit, mniejszości albo imigrantów.
Badacze podzielili Europę na cztery części: Wschodnią (od Polski po Macedonię), Zachodnią (od Szwajcarii po Wielką Brytanię), Północną (Skandynawia i państwa bałtyckie) i Południową (od Grecji do Portugalii). Nasz region okazuje się jedynym, gdzie populiści wygrywają konkurencję z tradycyjnymi partiami. Rządzą aż w 7 na 15 państw (Bośnia, Bułgaria, Czechy, Węgry, Serbia, Słowacja i oczywiście u nas), współrządzą jeszcze w dwóch, w trzech są zaś głównymi siłami opozycji (Kosowo, Macedonia i Czarnogóra). W 2000 r. jedynie w dwóch państwach populiści przekraczali wynik 20 proc., dziś aż w dziesięciu.
Polska opisywana jest jako najbardziej rażący przykład.