Przykładów nazywania obozów śmierci „polskimi” jest w gruncie rzeczy nie tak dużo, jak się powszechnie uważa. W poważnych mediach – nie więcej niż sto globalnie w ciągu roku. Z czego zapewne znaczna część to wynik próby geograficznego usytuowania obozów. Zuchwałe posądzanie Polski o zbrodnie drugiej wojny światowej to w rzeczywistości w debacie publicznej margines. Problem więc jest, ale nie na skalę, jaką mu się dzisiaj przypisuje.
Zresztą nowelizacja ustawy o IPN nie była traktowana jako pilna. Świadczy o tym fakt, że przeleżała w parlamentarnej zamrażarce wiele miesięcy. Faktyczną motywacją do jej przyjęcia był, jak się wydaje, kryzys wizerunkowy spowodowany reportażem TVN o neonazistach. Niestety, chęć przykrycia jednego tematu drugim przyniosła rządowi, ale i Polsce lawinę problemów.
Rzeczywiste skutki „ukraińskiej części” noweli będą trzy: ostateczny rozpad kompromisu wokół polityki wschodniej w Polsce, wprowadzenie politycznych relacji polsko-ukraińskich w stan hibernacji. A strategicznie – zmiana układu sił w Europie Środkowej: wzmocnienie roli Niemiec, osłabienie Polski w oczach Anglosasów. I w końcu dalsze zmniejszenie naszych zdolności koalicyjnych w regionie.
Sympatia nie wystarczy
W reakcji na obecny kryzys potwierdziły się dwa polskie podejścia do spraw wschodnich. Pierwsze, niepodległościowe, korzeniami sięga jeszcze okresu międzywojennego, a współcześnie najczęściej kojarzone jest z Jerzym Giedroyciem. Skojarzenie z redaktorem z Paryża to pewne uproszczenie – podejście to bowiem równie mocno osadzone jest w myśli Jana Pawła II. Jego podróż do Polski w 1991 r. była jednym wielkim wołaniem o zamknięcie historycznych sporów.
Ten głos Wojtyły dominował w III RP: w jego duchu działali kolejni prezydenci Polski, szczególnie Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński i Bronisław Komorowski.