Niechcianej córki można pozbyć się na dwa sposoby – poprzez ustalenie zawczasu płci płodu i aborcję. Lub przez zabójstwo noworodka. Pierwszy model stosowany jest tam, gdzie istnieje dostęp do diagnostyki. Drugi częściej zdarza się na prowincji, zaraz po urodzeniu, gdy płeć dziecka staje się jasna. Takie zabójstwo ma kilka odmian: przez uduszenie, wrzucenie do studni, otrucie – substancją ziołową albo dostępnymi w każdym gospodarstwie pestycydami, roztrzaskanie czaszki, zakopanie żywcem. Sprawcami bywają ojcowie, babcie, ciocie, czasem same matki. Świadków na ogół nie ma. Nikt nie chce zeznawać, policjanci nie chcą dochodzić prawdy. Prawdę wszyscy znają. Jest stara jak świat i głosi, że córka to nieszczęście i finansowy ciężar. „Obyś była matką tysiąca synów” – życzą sobie Hinduski w dniu ślubu.
Indyjski rząd opublikował właśnie spis ludności, pierwszy od siedmiu lat. Wynika z niego, że społeczeństwo Indii praktykuje eksterminację żeńskich płodów i noworodków – w rezultacie według statystyk brakuje 63 mln kobiet. Położnicy mówią o ludobójstwie. Policja bez przerwy informuje o nieprawidłowo przeprowadzonych aborcjach. W ubiegłym roku w stanie Maharasztra śledczy znaleźli świeżo zakopane w pobliżu szpitala zarodki. Było ich 19, wszystkie żeńskie. Do podobnych odkryć dochodzi na śmietnikach, w odpływach kanalizacyjnych, na brzegach jezior. Usuwanie żeńskich zarodków i płodów jest w Indiach nagminne. O większości przypadków policja nigdy się nie dowiaduje. Ale teraz – dzięki spisowi ludności – istnieje dowód na piśmie, w oficjalnym dokumencie rządu. Wielka, liczona w milionach nieobecność, o której nie da się milczeć.
Dlatego niektórzy krzyczą. „Dajcie nam panny młode w zamian za głosy!” – domagali się podczas ostatnich wyborów lokalnych mężczyźni z Organizacji Kawalerów działającej w stanie Harjana na północy kraju.