Bariano Rajoy nie pojawił się na dwudniowej debacie poprzedzającej wotum nieufności wobec jego rządu. Pierwszy dzień spędził po prostu w restauracji. Przez wiele godzin spotykał się z kolejnymi współpracownikami, którym musiał tłumaczyć, że powinni zacząć szukać nowego zajęcia. Jak wyznała była już wicepremier Soraya Sáenz de Santamaría, przed głosowaniem przypadającym akurat w Dzień Dziecka jej sześcioletni syn zapytał, czy będzie potrzebowała wsparcia z jego kieszonkowego.
Głodówka jej akurat nie grozi, podobnie jak prawie wszyscy ministrowie pozostaje posłanką. Ale wraz z ich dymisjami wymówienia muszą złożyć mianowani przez nich urzędnicy „szczególnego zaufania” – w przypadku tego rządu chodzi aż o 1,3 tys. osób. A prawdopodobnie żadna z nich nie przygotowała sobie planu awaryjnego, bo jeszcze kilka dni przed głosowaniem wotum nieufności w jego powodzenie nie wierzył nikt, włącznie ze składającymi go socjalistami.
W wirze pracy
Pretekstem do odwołania Rajoya był wyrok skazujący dla byłych członków jego partii oraz zaprzyjaźnionych biznesmenów w ogromnej aferze korupcyjnej. O sprawie wiedziano od lat, jak i o esemesach o treści „Bądź silny” od premiera do byłego skarbnika ugrupowania, który niedługo potem wyznał prokuraturze o prowadzonej przez siebie podwójnej księgowości. Wyroki nie były więc żadnym szokiem, a nikomu nie zależało na destabilizowaniu Kortezów i ewentualnych przyspieszonych wyborach, bo według sondaży te wygrałaby partia Ciudadanos, której z różnych powodów żadne inne ugrupowanie nie chce widzieć na czele kraju.
Tymczasem w ciągu zaledwie kilku dni lider socjalistów Pedro Sánchez zdołał przekonać większość parlamentarną, że to on powinien zostać nowym szefem rządu.