Władimir Putin zrobił dwa kolejne ruchy na szachownicy swojej strefy wpływów. Zagrał Michaiłem Babiczem na Białorusi, mianując go ambasadorem w tym kraju, podjechał nim pod coraz słabiej bronioną wieżę Łukaszenki. I skoczył Wiktorem Medwedczukiem na Ukrainę jako swoim nieoficjalnym przedstawicielem – z nadzieją, że w następnym ruchu uda mu się zaatakować przynajmniej pole w Radzie Najwyższej. Znawcy szachów nie są zgodni w ocenie tych posunięć. Mimo wielkiego szumu trudno je nazwać ofensywnymi. W przypadku Ukrainy ruch jest nawet desperacki.
Po co Putinowi Michaił Babicz
Michaił Babicz, rocznik 1969, karierę zawodową rozpoczął w wojskach powietrzno-desantowych KGB (1986–95). Brał udział w działaniach bojowych – jak pisze w swoim życiorysie. Nie pisze jednak, gdzie. W tym czasie wojska te były wykorzystywane w Afganistanie, Litwie, Gruzji, Armenii, Azerbejdżanie i na Bałkanach. Zaufanie Putina zdobył w Czeczenii, gdzie przez kilka miesięcy na przełomie lat 2002–03 był premierem rządu z planem „normalizacji sytuacji”: przekazania dowództwa operacji wojskowej w Czeczenii z rąk armii do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zmarginalizowania wpływów czeczeńskich separatystów, stopniowego usunięcia czeczeńskich dowódców wojskowych, pozbawienia legitymacji prezydenta separatystów Asłana Maschadowa, przygotowania nowej konstytucji i wyborów prezydenta.
Podobnie działali komuniści po II wojnie światowej w Europie: polityka, przemoc i krew. Zawodowy dywersant okazał się skutecznym politycznym menedżerem kryzysowym. Zapoczątkowany przez niego – z polecenia Putina – model normalizacji Czeczenii, integralnej części Rosyjskiej Federacji, trzyma się do dziś.