Czy to zapasy na zimę? – Tak, figi. Będzie na potem – odpowiada starsza kobieta, nie przerywając mieszania w ogromnym garze. Kilka sąsiadek podpatruje, jak robi się dżem. Piątkowy wieczór, główna ulica obozu Daraszakran pod Irbilem. Rodziny wychodzą na spacery, przed maleńką lodziarnią ustawiła się kolejka, u fryzjera tłok. Tuż po zmroku z jedynej w obozie sali weselnej słychać muzykę. Na placyku goście trzymają się za ręce, rytmicznie przesuwają się po okręgu. W końcu panna młoda w waniliowej sukni siada na tronie pod wiatą, a na drugim tuż obok – pan młody w czarnym garniturze. Goście wciąż tańczą.
Hunar i Wahib
W tym samym miejscu przed trzema laty był ślub 19-letniej wówczas Hunar i 27-letniego Wahiba. – Wtedy był tylko jeden salon z sukniami w obozie, nie miałam większego wyboru – mówi Hunar, przeglądając zdjęcia ślubne. Za chwilę na świat przyjdzie ich pierwsze dziecko. – Tylko łóżeczka jeszcze nie mamy.
W obozie jest wprawdzie punkt mobilnej kliniki prowadzony przez Polską Misję Medyczną, ale sąsiad obiecał pomóc. – Kiedy zacznie się poród, zawiezie nas do Irbilu – mówi Wahib. Para stoi na mikroskopijnym podwórku swojego domu – obok sypialni mieści się niewielki składzik, za nim maleńkie pomieszczenie z prysznicem, dalej kuchnia z kilkoma szafkami ze sklejki, niewielka toaleta, jak wszędzie tutaj „kucana”. Centralnym miejscem podwórka jest miniogródek z kilkoma fioletowymi kwiatami, osłonięty murkiem, na którym Wahib i Hunar wyryli swoje inicjały. – Mogliśmy zająć tylko tyle miejsca, ile zajmował nasz namiot – tłumaczy Wahib.
Oboje są Kurdami, pochodzą ze wsi Kahtanije w Syrii, chociaż tam się nie znali. Wojna zaskoczyła Wahiba w Damaszku, gdzie studiował psychologię.