Obcokrajowcy precz! Niemcy dla Niemców! – krzyczał tłum demonstrantów zebrany pod wielką kamienną głową Karola Marksa w Chemnitz w Saksonii pod koniec lata tego roku. Skrajna prawica zdominowała protesty, które początkowo miały być obywatelską demonstracją przeciw przemocy. Kilka dni wcześniej od ciosów nożem zginął 35-letni obywatel niemiecki – jak się okazało później, kiedy protesty już trwały, kubańskiego pochodzenia. O zabójstwo podejrzanych jest dwóch mężczyzn – jeden pochodzi z Syrii, drugi z Iraku. Szybko jednak zamiast „zwykłych obywateli” ulicę przejęli ekstremiści. Obrazy, które obiegły świat, pokazywały wściekłych, hajlujących mężczyzn. Niemieckie media pisały o brunatnym motłochu, erupcji rasizmu i ksenofobii.
Drezno, czerwiec 2018 r. Demonstracja Pegidy, czyli „Patriotycznych Europejczyków przeciwko islamizacji Zachodu”. Na scenie Siegfried Däbritz, członek założyciel Pegidy, z uśmiechem słucha, jak kilka tysięcy osób skanduje: „Zatopić, zatopić!”. Chodzi o statek drezdeńskiej organizacji humanitarnej „Mission Lifeline”, który wraz z 234 uratowanymi z morza migrantami krąży od portu do portu po Morzu Śródziemnym. Nikt nie chce go przyjąć.
Prawicowy ekstremizm
Ze statystyk wynika, że Niemcy ze wschodnich landów są bardziej skłonni do przemocy motywowanej rasistowsko. Od zjednoczenia liczba takich aktów, w przeliczeniu na każde 100 tys. mieszkańców, jest proporcjonalnie wyższa w byłym NRD niż na zachodzie. W 2015 r. najwięcej, bo 219 ataków na domy dla uchodźców, było w Nadrenii Północnej-Westfalii, gdzie mieszka 18 mln ludzi. Ale druga była już Saksonia – 109 ataków na zaledwie 4 mln mieszkańców. Również Turyngia, Saksonia-Anhalt, Brandenburgia i Meklemburgia-Pomorze znajdowały się na wysokich miejscach statystyk napaści na uchodźców.