Ile głośnych haseł uda się zamienić w czyn? To pytanie zadaje sobie otoczenie Jaira Bolsonaro, zaprzysiężonego 1 stycznia na prezydenta Brazylii. Podczas kampanii wyborczej kandydat skrajnej prawicy zasłynął kontrowersyjnymi sloganami, ale wprowadzenie ich w życie może się okazać trudne dla polityka, który przez prawie trzy dekady zasiadania w parlamencie doprowadził do przegłosowania tylko jednej ustawy swojego autorstwa. Choć co trzeci fotel nowego Kongresu obsadzili jego zwolennicy, to większość jest politycznymi nowicjuszami, którzy niekoniecznie zgadzają się ze sobą we wszystkich kwestiach.
Ich głosami Brazylia na pewno osłabi ochronę Amazonii oraz zezwoli na wycinki tamtejszego lasu deszczowego pod uprawy i hodowlę zwierząt, dzięki czemu zyskają poparcie potężnego lobby rolniczego. Bolsonaro potrzebuje wszystkich możliwych sojuszników, bo w ciągu najbliższych kilku miesięcy jego minister finansów będzie próbował przeprowadzić reformę niewydolnego systemu emerytalnego, która może doprowadzić do fali społecznego niezadowolenia. Podobnie jak plany sprywatyzowania większości państwowych przedsiębiorstw. Nowy prezydent chce też spełnienia swojego wyborczego hasła: udzielenia policjantom pełnego immunitetu na zabijanie podejrzanych (choć mundurowi i tak bez większych konsekwencji zabijają już 5 tys. osób rocznie za „stawianie oporu przy zatrzymaniu”). Temu pomysłowi jest jednak niechętny Sérgio Moro, obecny minister sprawiedliwości, który wcześniej jako sędzia śledczy doprowadził do skazania byłego prezydenta Luli i umożliwił Bolsonaro wygraną. Sam będzie miał problemy z wdrożeniem obiecywanych reform antykorupcyjnych, bo znaczna część deputowanych nie ma czystych rąk, a media już ujawniają też pierwsze podejrzenia wobec nowej głowy państwa.