Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Kirstjen Nielsen. Kolejna ofiara karuzeli kadrowej w administracji Trumpa

Posadę w rządzie Donalda Trumpa straciła minister bezpieczeństwa wewnętrznego Kirstjen Nielsen. Posadę w rządzie Donalda Trumpa straciła minister bezpieczeństwa wewnętrznego Kirstjen Nielsen. Leah Millis/Reuters / Forum
Wymuszona rezygnacja minister bezpieczeństwa wewnętrznego jest wynikiem frustracji Trumpa z powodu sytuacji na granicy z Meksykiem i jego szamotaniny z rozwiązaniem problemu nielegalnej imigracji, która po długim okresie spadku ostatnio znowu wzrosła.

Posadę w rządzie Donalda Trumpa straciła minister bezpieczeństwa wewnętrznego Kirstjen Nielsen, kolejna ofiara karuzeli kadrowej w administracji. Jej wymuszona rezygnacja jest wynikiem frustracji Trumpa z powodu sytuacji na granicy z Meksykiem i jego szamotaniny z rozwiązaniem problemu nielegalnej imigracji, która po długim okresie spadku ostatnio znowu wzrosła. Na zwolnienie Nielsen – jednej z czterech kobiet w gabinecie prezydenta – nalegał podobno jego doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton, który uważał, że nie nadaje się ona na pełnione stanowisko, i miał pretensje, że w celu powstrzymania fali imigracyjnej starała się współpracować z agencjami ONZ.

Trump zapowiada „twardszą” politykę imigracyjną

Pani minister była najwidoczniej nie dość bezwzględna w realizacji natywistycznej polityki America First, choć lojalnie wykonywała jej dyrektywy, włącznie z rozdzielaniem na granicy imigrantów i ich dzieci. Trump zapowiedział w przeddzień jej dymisji, że pora na „twardszą” politykę imigracyjną. Promuje ją zwłaszcza nacjonalistyczny doradca prezydenta Steven Miller. Następcą Nielsen ma zostać – na razie – dotychczasowy komisarz ds. ceł i ochrony granic (US Customs and Border Protection Commissioner) Kevin McAleenan, mający reputację gliny twardziela, choć na wicekomisarza awansował go jeszcze poprzedni prezydent. Jeśli McAleenan nie dostanie nominacji na stałe, powiększy coraz liczniejsze grono „pełniących obowiązki” wyższych urzędników ekipy Trumpa. Tymczasowych szefów mają wciąż m.in. departament obrony i departament spraw wewnętrznych (w USA odpowiedzialny za gospodarkę terenami, nie za policję).

Powstrzymanie nielegalnej imigracji było główną przedwyborczą obietnicą Trumpa. Prezydent staje na głowie, by je spełnić. Najpierw wprowadził zakaz wjazdu do USA dla obywateli z niektórych krajów muzułmańskich i od początku rządów walczy o fundusze na budowę wymarzonego „muru” na południowej granicy, na którą wysłał wojsko, aby pomogło niedającym sobie rady strażnikom. Kiedy Kongres stanął okoniem, wyszarpał środki z budżetu pod pretekstem stanu wyjątkowego, a wreszcie zagroził, że zamknie całą granicę, jeśli napływ nielegalnych nie ustanie. Ostatni pomysł był tak niedorzeczny – sparaliżowałby handel z Meksykiem, na którym stoi znaczna część gospodarki amerykańskiej – że zaprotestowali nawet republikanie na Kapitolu.

Czytaj także: Migranci cierpią i bez muru Trumpa

Karawany w drodze do USA

Mimo to w ostatnich miesiącach wzrósł napór obcokrajowców na południową granicę. Inaczej niż dotąd nie są to w większości Meksykanie, tylko przeważnie obywatele kilku małych krajów Ameryki Środkowej: Salwadoru, Gwatemali, Hondurasu i Nikaragui, gdzie biedzie towarzyszą przemoc i wewnętrzne konflikty zbrojne. Maszerują w parutysięcznych grupach – „karawanach” – całymi rodzinami, z dziećmi, a po dotarciu do amerykańskiej granicy proszą o azyl polityczny. Według tradycyjnych pojęć status uchodźcy przysługuje jedynie osobom zagrożonym śmiercią lub prześladowaniami z politycznych powodów, imigranci z Ameryki Środkowej na ogół nie spełniają tych kryteriów, jednak według prawa amerykańskiego wszystkie ich wnioski muszą być rozpatrzone. Wyznaczone do tego placówki na granicy są oblężone, bo Latynosów tam przybywa. Najwyraźniej spieszą się w obawie, że kiedy Trump zbuduje w końcu swój mur albo inaczej zamknie granicę, będzie za późno, by wstąpić do ziemi obiecanej.

Sytuacja ta pokazuje, jak trudno powstrzymać nielegalną imigrację, gdy miliony żyjące w biedzie i innych formach deprywacji widzą przed sobą szansę poprawy losu w wyprawie do wielokroć zamożniejszego i lepiej rządzonego kraju. Zdesperowani ludzie zaryzykują wszystko, by osiągnąć cel. Około połowy z 12 mln nielegalnych imigrantów w USA to ci, którzy przybyli już dawno i legalnie, pozostali tam po wygaśnięciu wizy i znikli z radaru służb kontrolnych. Część z nich to „dreamers”, imigranci, którzy przeszli przez zieloną granicę jako dzieci, wraz z rodzicami, wychowali się w USA i czują się Amerykanami.

Delikatny temat przed wyborami

O potrzebie stworzenia przynajmniej dla nich perspektyw legalizacji pobytu, a w przyszłości i przyznania obywatelstwa mówi się od dawna i postulat ten ma nawet poparcie większości amerykańskiego społeczeństwa. Podobnie dyskutuje się coraz głośniej o konieczności lepszego uregulowania imigracji zarobkowej w USA, bo gospodarka potrzebuje rąk do pracy, tak aby gastarbeiterzy przyjeżdżali tam i wracali do swego kraju. Ale tylko mówi się o tym, bo na ustawowe uregulowanie problemu, poważniejszą reformę imigracji, także legalnej, trudno na razie liczyć. Politycy w Waszyngtonie nie mają ochoty na decyzje w tej sprawie, bo myślą już o przyszłorocznych wyborach, a temat jest delikatny.

Trump tymczasem miota się, wymienia personel, tak jakby od tego zależało rozwiązanie problemu. Ale można podejrzewać, że cały „kryzys” na południowej granicy, który tak go oburza, w gruncie rzeczy leży w jego interesie – pozwala bowiem na podtrzymywanie wysokiej temperatury tematu, który mobilizuje trzon jego elektoratu. I który jednocześnie stawia w trudnej sytuacji opozycję, bo demokraci są podzieleni w sprawie imigracji. Ale to już osobny problem.

Czytaj także: Ameryka Południowa u progu migracyjnej katastrofy

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną