Demokracja i menstruacja
Czystość ma w Indiach dwa wymiary – symboliczny i biologiczny
Jaki jest związek między własnym kranem a wolnością i demokracją? Nigdzie nie widać tego lepiej niż w Indiach. Kobiety stanowią 48 proc. społeczeństwa, ale tylko 18 proc. z nich ma dostęp do sanitariatów i zaledwie 2 proc. na terenach wiejskich używa podpasek higienicznych.
Ten sam kraj – dumnie używający przydomku najludniejszej demokracji świata, w której trwają właśnie największe w dziejach wybory parlamentarne – powierza paniom rekordowo niską liczbę miejsc we władzy ustawodawczej. W odbywających się od kwietnia do maja – fazowo – wyborach głosować może 430 mln kobiet, ale zaledwie 8 proc. miejsc na listach zajmują kandydatki.
Jest to wynik gorszy niż ostatnio – w kończącej się kadencji kobiety stanowiły 12 proc. osób zasiadających w niższej izbie parlamentu (gorzej niż nad Gangesem jest tylko w kilku krajach, m.in. Chinach, Pakistanie i Arabii Saudyjskiej) i choć to grubo poniżej światowej średniej (24 proc.), indyjskie parlamentarzystki mają przynajmniej jeden powód do zadowolenia. Jako nieliczne w kraju, przychodząc do pracy, mogą być pewne, że będą tam mogły skorzystać z czynnej i czystej toalety.
Brud symboliczny
Brak łazienki wyklucza z życia. Małe dziewczynki mogą tego nie odczuwać, bo – podobnie jak chłopcy – załatwiają swoje potrzeby w krzakach albo w jedynej szkolnej latrynie, cuchnącej i zarobaczonej. Ale pierwsza miesiączka jest ostatnim dniem pozornie równego funkcjonowania. Aż jedna czwarta dziewcząt przestaje chodzić do szkoły, gdy zaczyna miesiączkować. Choć Indie należą do najszybciej rozwijających się państw, a średni roczny wzrost PKB w ostatniej dekadzie przekraczał 7 proc., to w sferze obyczajowości pozostają jednym z najbardziej konserwatywnych krajów. Kobiecy okres to wciąż tabu, także dla samych pań.