Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Demokracja i menstruacja

Czystość ma w Indiach dwa wymiary – symboliczny i biologiczny

Tylko 18 proc. Hindusek ma dostęp do sanitariatów i zaledwie 2 proc. na wsi używa podpasek. Tylko 18 proc. Hindusek ma dostęp do sanitariatów i zaledwie 2 proc. na wsi używa podpasek. Pratik Chorge/Hindustan Times / Getty Images
Virginia Woolf uważała, że kobieta do niezależności potrzebuje własnego pokoju i 500 funtów rocznie. 600 mln Hindusek powiedziałoby, że najpierw przydałaby się łazienka z czystą wodą.
Arunachalam Muruganantham zachodził w głowę, dlaczego 10 g bawełny, wartych jedną dziesiątą rupii, musi mieć cenę kilkadziesiąt razy wyższą?Lucas Jackson/Reuters/Forum Arunachalam Muruganantham zachodził w głowę, dlaczego 10 g bawełny, wartych jedną dziesiątą rupii, musi mieć cenę kilkadziesiąt razy wyższą?

Jaki jest związek między własnym kranem a wolnością i demokracją? Nigdzie nie widać tego lepiej niż w Indiach. Kobiety stanowią 48 proc. społeczeństwa, ale tylko 18 proc. z nich ma dostęp do sanitariatów i zaledwie 2 proc. na terenach wiejskich używa podpasek higienicznych.

Ten sam kraj – dumnie używający przydomku najludniejszej demokracji świata, w której trwają właśnie największe w dziejach wybory parlamentarne – powierza paniom rekordowo niską liczbę miejsc we władzy ustawodawczej. W odbywających się od kwietnia do maja – fazowo – wyborach głosować może 430 mln kobiet, ale zaledwie 8 proc. miejsc na listach zajmują kandydatki.

Jest to wynik gorszy niż ostatnio – w kończącej się kadencji kobiety stanowiły 12 proc. osób zasiadających w niższej izbie parlamentu (gorzej niż nad Gangesem jest tylko w kilku krajach, m.in. Chinach, Pakistanie i Arabii Saudyjskiej) i choć to grubo poniżej światowej średniej (24 proc.), indyjskie parlamentarzystki mają przynajmniej jeden powód do zadowolenia. Jako nieliczne w kraju, przychodząc do pracy, mogą być pewne, że będą tam mogły skorzystać z czynnej i czystej toalety.

Brud symboliczny

Brak łazienki wyklucza z życia. Małe dziewczynki mogą tego nie odczuwać, bo – podobnie jak chłopcy – załatwiają swoje potrzeby w krzakach albo w jedynej szkolnej latrynie, cuchnącej i zarobaczonej. Ale pierwsza miesiączka jest ostatnim dniem pozornie równego funkcjonowania. Aż jedna czwarta dziewcząt przestaje chodzić do szkoły, gdy zaczyna miesiączkować. Choć Indie należą do najszybciej rozwijających się państw, a średni roczny wzrost PKB w ostatniej dekadzie przekraczał 7 proc., to w sferze obyczajowości pozostają jednym z najbardziej konserwatywnych krajów. Kobiecy okres to wciąż tabu, także dla samych pań.

W wielu społecznościach miesiączkujące kobiety nie mają wstępu do kuchni, nie wolno im pojawić się w świątyni ani odprawiać pudźi – porannych i wieczornych domowych modłów, nie biorą udziału we wspólnych uroczystościach czy publicznych spotkaniach. Na wsiach mają też zakaz zbliżania się w tych dniach do studni i czerpania wody, a nierzadko muszą spędzić kilka nocy poza domem, np. w szopie ze zwierzętami albo tuż poza granicą wsi. Wszystko to skutek przekonania, że w czasie miesiączki kobieta jest nieczysta i swoją obecnością może – w wymiarze rytualnym i symbolicznym – zabrudzić życie innych.

Miesiączka oznacza też zmianę statusu dziewczyny – dojrzałość płciowa decyduje o przyszłości i bezpieczeństwie. Z jednej strony miesiączkująca nastolatka, jako zdolna do życia seksualnego, automatycznie pojawia się na rynku matrymonialnym (a im szybciej wyda się ją za mąż, tym niższy trzeba będzie dodać posag), z drugiej – jest narażona na molestowanie i napaści seksualne. Wszystko to często powoduje, że przestaje chodzić do szkoły. Na wsiach dziewczyna będzie szybko wydana za mąż albo trzymana w obejściu dla ochrony honoru rodziny (gwałt byłby jego naruszeniem).

Miesiączkująca Hinduska jest narażona na szyderstwa, zaczepki i krępujące sytuacje. O jej wykluczeniu z edukacji i życia wśród rówieśników decyduje także pragmatyczny powód – w szkołach brakuje łazienek, zamykanych na klucz kabin w toaletach, gdzie można się umyć. Pojęcie czystości ma w Indiach dwa wymiary – symboliczny i biologiczny, obu towarzyszą wstyd i ostracyzm.

Olej we włosach

Jedna z największych gospodarek świata nie potrafi doprowadzić rury z wodą do milionów gospodarstw. Indyjskich sanitariatów jest za mało, a jeśli są – to często w opłakanym stanie. Nawet w miastach trzeba często korzystać z pomp i wspólnych toalet. Ich kondycja zdumiewa i krępuje nawet samych Hindusów – pourywane kurki i ułamane spłuczki, puste zbiorniki na wodę, klozety zapchane fekaliami, umywalki jak spluwaczki, woda ledwie ciurkająca do zabrudzonego plastikowego kubełka, służącego do podmycia się.

Wszystko to jaskrawy dowód na nierówny rozwój kraju, ogromne braki w edukacji, niewydolność infrastruktury i usług publicznych, a także brak poszanowania przestrzeni wspólnej w podzielonym klasowo i kastowo społeczeństwie. Czystość jest tym wymiarem postępu, jakiego Hindusom nie udało się zbiorowo osiągnąć, a także rażącym paradoksem w społeczeństwie wręcz obsesyjnie nastawionym wobec czystości rytualnej i fizycznej.

Hindusi myją się nawet kilka razy dziennie, o poranku ulice pełne są ludzi pachnących olejem kokosowym wcieranym w wilgotne włosy i dzieci jeszcze lśniących od wody. Tyle że często myć się trzeba w stawach albo wprost na ulicy, w wiadrze, przy pompie. Mężczyznom łatwiej – dokonując finezyjnych akrobacji, potrafią wyszorować się na widoku. Kobiety „myją się” w ubraniu, często przed świtem, w pośpiechu i ukryciu.

W metropoliach, np. Bombaju i Delhi, z których premier Modi próbuje zrobić wzorce czystości, władze wdrażają system pay&use (płać i korzystaj), czyli sanitariatów płatnych. Pomysł rozwija się w Indiach od niedawna i jest pierwszym elementem uniwersalnej edukacji higienicznej. Bo wielu Hindusów po prostu nie umie korzystać z łazienek.

Miejskie toalety bezdomni przerabiają na łaźnie i pralnie, ładu muszą tam pilnować strażniczki lub strażnicy pouczający – czasem z pomocą bambusowej pałki i gwizdka – jak się w środku zachować. Brzmi to makabrycznie, a dowodzi prostej prawdy – wszystkiego trzeba się nauczyć. Trening czystości, który na Zachodzie dzieci przechodzą w domach, żłobkach i przedszkolach, jest pierwszym krokiem w ochronie zdrowia publicznego i równości obywatelskiej.

Woda równości

Wszystko zaczyna się od rury z wodą. Jeśli jest czysta woda, jest też możliwość edukacji. Lepiej wykształcone dziewczyny, uczące się na lekcjach biologii o budowie ciała, jego funkcjonowaniu, żywieniu, bakteriach, są lepszymi matkami zdolnymi utrzymać w zdrowiu niemowlęta. Natomiast brak podstawowego prawa – dostępu do wody i życia w czystości – uniemożliwia skończenie szkoły, pójście do pracy, na targ, załatwianie zwykłych spraw. Wyrzuca poza rzeczywistość.

Niemożność utrzymywania higieny przez kobiety wpływa negatywnie na liczbę zachorowań wśród nich samych (częściej niż w innych krajach cierpią na zakażenia układu rozrodczego i moczowego), a także wśród dzieci – do niedawna Indie wykazywały bardzo wysoką śmiertelność noworodków. Tylko w ostatnich sześciu latach udało się brawurowo zredukować ten wskaźnik i dorównać średniej światowej – teraz nad Gangesem umiera blisko milion małych dzieci rocznie (39 na 1 tys. urodzonych), ale to osiągnięcie świeże i jeszcze kruche.

Co piąta Hinduska w ogóle nie ma dostępu do bieżącej wody. Zresztą gdyby zbadać, jak i w jakich okolicznościach korzysta z niej pozostałe 80 proc., okazałoby się, że woda nie spełnia standardów czystości, trzeba po nią iść kilometrami, czekać w upale w kolejce przy pompie, dźwigać z powrotem baniak, który musi starczyć dla całej rodziny i którego najmniejszą część spożytkowuje się do mycia ciała.

Dlaczego problem sanitariatów jest wciąż niezałatwiony? Działaczki organizacji kobiecych w nieobecności toalet i kranów upatrują patriarchalnej strategii ograniczania swobód kobiet. Kontrola czystości wiąże się bezpośrednio z kontrolą seksualności i wyznacza granice poruszania się w codziennym życiu. Wie o tym każda kobieta, która dzięki rozwojowi leków przeciwbólowych i materiałów higienicznych – wysokochłonnych podpasek czy tamponów – może w czasie miesiączki podróżować, pracować, uprawiać sport.

Brak dostępu do higieny tworzy zamknięte koło, bez niej nie ma mowy o emancypacji i rozwoju, i dalej – o większym udziale kobiet w polityce i władzy. Nie ma więc realnych perspektyw na to, że kobiety same zarządzą higieniczną rewolucję. A mogłyby.

Dowodzą tego działania kobiecych panczajatów – samorządów lokalnych złożonych wyłącznie z pań (istnieją m.in. w stanie Kerala), które w swych miejscowościach realizowały priorytetowo inwestycje, takie jak doprowadzenie wody, tworzenie sanitariatów, budowanie dróg i elektryfikacja. Studia nad samorządnością kobiet w Indiach wykazały, że gdy panie mogą decydować, wydają pieniądze na inwestycje szybko podnoszące jakość życia całej społeczności.

Człowiek podpaska

Tymczasem wiele Hindusek trwa w szkodliwych przekonaniach, a mężczyźni – w niewiedzy. Przekonał się o tym Arunachalam Muruganantham, który krótko po ślubie przyłapał żonę na tym, jak próbowała coś przed nim ukryć. Zawiniątkiem okazały się zakrwawione szmaty, których używała zamiast podpasek. Młody mąż był zszokowany. „Będę szczery. Ja bym tych zapaskudzonych ścierek nie użył nawet do mycia skutera” – mówił lata później, już jako słynny wynalazca i bohater filmowy. Nakręcono o nim bollywoodzki przebój „Pad Man” (Człowiek podpaska) oraz nagradzany dokument „Menstrual man” (Miesiączkujący mężczyzna), a ówczesna prezydent Pratibha Patil odznaczyła go najwyższym orderem cywilnym za zasługi dla ochrony zdrowia kobiet.

Zanim jednak Muruganantham wynalazł indyjską podpaskę, dowiedział się kilku rzeczy. Na przykład, że Hinduski w czasie miesiączki używają nie tylko szmat, także piasku, liści albo popiołu z domowych palenisk. I że wstydzą się suszyć bieliznę na słońcu, więc zwykle noszą mokrą, pełną bakterii. Aż 70 proc. chorób układu rozrodczego w Indiach spowodowane jest brakiem odpowiedniej higieny. Według AC Nielsen tylko 12 proc. Hindusek korzysta z podpasek.

Gdy Muruganantham pytał żonę i matkę, dowiedział się, że nie stać ich na podpaski, które kosztują kilka rupii za sztukę. Wziął do ręki jedną z nich i zachodził w głowę, dlaczego 10 g bawełny, wartych jedną dziesiątą rupii, musi mieć cenę kilkadziesiąt razy wyższą?

Postanowił, że znajdzie rozwiązanie. Musiał podejść do sprawy jak wynalazca – wszystkiego dowiedzieć się sam. Prototyp bawełnianej podpaski dał do wypróbowania żonie, ale szybko zorientował się, że będzie potrzebował liczniejszej grupy testowej. Nie mógł czekać miesiąc na opinię. Zatrudniał studentki, a z balona piłki nożnej stworzył sztuczną pochwę, którą napełniał rozrzedzoną krwią kozią. Biegał z nią między nogami, jeździł na rowerze, by sprawdzać chłonność swoich podpasek.

Ludzie uznali go za szaleńca opanowanego przez złe duchy. Jego upór odstraszył nawet żonę i matkę, obie się wyprowadziły. Został sam ze swoją misją. Odkrycie, z czego naprawdę składa się podpaska, zajęło mu blisko trzy lata. Ponieważ importowane materiały są zbyt drogie, sam skonstruował prostą maszynę, która pozwala robić podpaski z celulozy i bawełny, surowców dostępnych w Indiach. Maszyny są łatwe w obsłudze, wymagają tylko czterech kroków w produkcji i dezynfekcji materiałów, mogą przy nich pracować niewykształcone kobiety.

Potrzeba cudu

Wszystko to zdarzyło się na początku XXI w., dziś maszyny Murugananthama stoją w blisko 1,5 tys. wsi w 23 z 26 indyjskich stanów. Wynalazca obliczył, że każda maszyna „nawraca” na używanie podpasek około 3 tys. kobiet, produkuje około 250 podpasek dziennie i daje zatrudnienie 10 kobietom.

Panie nie tylko same robią, ale i sprzedają podpaski klientkom, co ma wielkie znaczenie, bo kobiety wstydzą się kupować je u mężczyzn, którzy stanowią większość sklepikarzy w Indiach. Klientki nie tylko kupują podpaski, dostają też informacje, jak ich używać i dbać o czystość. W niektórych przypadkach do zakupu nie są nawet potrzebne pieniądze – wystarczy barter, trochę ziemniaków czy cebuli.

Po kilku latach żona wróciła do Murugananthama i teraz angażuje się w działania edukacyjne. Na przyjęcia rodzinne, podczas których celebruje się pokwitanie dziewczynki, przynosi w prezencie paczki podpasek.

W Indiach dla pokonania ponurej rzeczywistości trzeba cudów i wielkiej pasji. Pomagają też spektakularne akcje. W styczniu tego roku w Bangalurze uczestnicy ogólnokrajowej konferencji ginekologów i położników ułożyli kilometrowy pas z ponad 11 tys. podpasek, by zwrócić uwagę na konieczność ich używania. Ustanowili tym samym rekord Guinnessa.

Coś zmienia się w Indiach na lepsze. Tegoroczne badania AC Nielsen pokazały, że prawie 60 proc. młodych Hindusek (między 15. a 24. rokiem życia) korzysta ze środków higienicznych w czasie okresu. A w lipcu po kampanii, w której udział wzięły bollywoodzkie księżniczki ekranu, rząd zlikwidował podatek od podpasek, co obniżyło ich cenę detaliczną. Jest nadzieja, że kobiety zyskają większą swobodę ruchu.

Ale problem pozostaje ogromny i przekracza granice Indii. UNICEF szacuje, że w całej Azji Południowo-Wschodniej w czasie miesiączki do szkół nie chodzi co trzecia dziewczynka.

Polityka 17/18.2019 (3208) z dnia 23.04.2019; Świat; s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Demokracja i menstruacja"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną