Dosłownie setki milionów ludzi, nie tylko Brytyjczyków i Amerykanów, z autentyczną ciekawością czekały na moment, w którym urodzi się dziecko – a może, jak spekulowano, bliźnięta – Meghan i Harry’ego, czyli potomek księstwa Sussex. Media brytyjskie, i to nie tylko tabloidy, ale i poważny dziennik konserwatywny „The Telegraph”, w najdrobniejszych szczegółach rozważały odpowiedzi m.in. na takie pytania: kiedy nastąpi poród?
Czy dobrze, że na Instagramie para założyła nowe konto? Jak obstawiane są zakłady na przyjście na świat chłopca, a jak dziewczynki? Czy rzeczywiście Meghan zakłada poród w domu, czy też – jak jej szwagierka księżna Cambridge – będzie rodzić w Lindo Wing, na oddziale londyńskiego szpitala, gdzie pobyt w apartamencie kosztuje 6 tys. funtów za dobę? Jakie dziecko otrzyma imiona? Jaki tytuł arystokratyczny? Kto wystąpi w roli rodziców chrzestnych? Czy będzie tylko brytyjskim poddanym, czy otrzyma też drugie obywatelstwo – amerykańskie? I tak dalej, i tak dalej.
Brytyjczycy najbardziej klasowym społeczeństwem na świecie
Podejrzewałem, że to zainteresowania tzw. prostych ludzi, ale nie. Mój powinowaty, który zdał właśnie na studia do znanej liberalnej uczelni artystycznej w Londynie, objaśnił, że jestem w błędzie. Młodzi ludzie z tej uczelni są dumni z rodziny królewskiej, nie tylko z tradycji – bo tak było od pokoleń – ale zwłaszcza z tego, że przyjęła do swego grona, pierwszy raz w historii, amerykańską rozwódkę, której pradziadkowie byli niewolnikami na plantacjach bawełny.