Tydzień po serii wybuchów w kościołach i luksusowych hotelach wiadomo już więcej o sprawcach i samym przebiegu zamachów na Sri Lance, choć wciąż jest wiele wątpliwości co do motywów i tego, czy atakom można było zapobiec.
Kto stał za zamachami na Sri Lance
Lankijskie Ministerstwo Zdrowia obecnie twierdzi, że w serii eksplozji w Kolombo, pobliskim Negombo i położonej na wschodnim wybrzeżu Batticaloi zginęły łącznie 253 osoby. W ciągu tygodnia w mediach pojawiała się liczba przekraczająca 350, jednak według władz były to niedokładne szacunki związane z trudnościami w identyfikacji zwłok.
Dwa dni po atakach odpowiedzialność za nie wzięło tzw. Państwo Islamskie (ISIS). Władze Sri Lanki obwiniły z kolei dwie lokalne, niewielkie i pozbawione możliwości przeprowadzenia tak dużego i dobrze skoordynowanego ataku organizacje islamistyczne: National Thowheeth Jama′ath (rzekomo bezpośrednio odpowiedzialną za zamachy) i Jamathei Millathu (której członkowie mieli wspierać akcję). Mogły one przeprowadzić zamach jedynie ze wsparciem z zagranicy, którego udzieliło ISIS.
Władze kraju szacują, że w przygotowanie i przeprowadzenie zamachu było zaangażowanych nawet ponad 130 osób, z czego dotąd aresztowano ok. 60. Nie licząc zamachowców samobójców kolejne 15 osób – w tym sześcioro dzieci – zginęło w piątek podczas próby aresztowania podejrzanego w mieście Sainthamaruthu. Według policji członkowie rodziny podejrzanego zdetonowali bomby podczas szturmu policji, zabijając siebie, innych krewnych i co najmniej jednego przechodnia.
Na całej wyspie trwa polowanie na podejrzanych. Obowiązuje stan wyjątkowy, dzięki czemu policja ma dodatkowe uprawnienia. Ale wiadomo też już, że władze kraju mogły zacząć działać wcześniej i być może zapobiec zamachom.
Czytaj także: Nowa, groźna twarz buddyzmu
Indie ostrzegały, premier nie wiedział
Już po zamachu wyszło na jaw, że lankijskie służby dostały informacje o możliwych zamachach na początku kwietnia od obcego wywiadu, zapewne indyjskiego. Informacje były precyzyjne, wskazywały na radykalnego kleryka Mohameda Zaharana Hashima jako osobę kierującą przygotowaniami. Zaharan był już znany lankijskiej policji i służbom. Okazało się, że nie tylko skoordynował całą akcję, ale też sam przeprowadził jeden z samobójczych ataków.
11 kwietnia zastępca inspektora generalnego lankijskiej policji Priyalal Dassanayake ostrzegł w piśmie do MSW, że Zaharan i organizacja National Thowheeth Jama′ath planują zamachy. Zalecał ścisłą kontrolę i czujność. Wszystko wskazuje na to, że list Dassanayake nie odniósł skutku – prawdopodobnie dlatego, że nie został przekazany odpowiednim ludziom.
Odkąd ujawniono, że lankijskie służby miały informacje o planach Zaharana i jego organizacji, do dymisji podali się minister obrony i szef policji. Ale wciąż nie wiadomo, dlaczego tak naprawdę nic z ostrzeżeniami nie zrobiono. Zarówno premier, jak i prezydent kraju twierdzą, że informacje do nich nie dotarły, i umywają ręce od odpowiedzialności – równocześnie przyznają, że służby nie zadziałały. W innym kraju mogłaby to być wymówka, ale w pogrążonej w kryzysie politycznym Sri Lance może to nawet być prawda.
Premier Ranil Wickremesinghe i prezydent Maithripala Sirisena wywodzą się z przeciwnych stron sceny politycznej, a od jesieni 2018 r. są w stanie niemal otwartej wojny. W październiku prezydent zdymisjonował premiera, choć ten wciąż dysponował poparciem parlamentu, i powołał na to stanowisko swojego poprzednika i protektora Mahindę Rajapaksę. Po kilku tygodniach, w trakcie których nie do końca było wiadomo, kto rządzi krajem, Rajapaksa zrzekł się premierostwa i zgodził się pozostać liderem opozycji w oczekiwaniu na wybory prezydenckie pod koniec tego roku i parlamentarne w przyszłym, które mogą znów dać mu władzę.
Prezydent obwinia opozycję, mieszkańcy muzułmanów
Na razie wiele wskazuje więc na to, że zamachy zorganizowali lokalni islamiści wspierani przez ISIS, a mogło do nich dojść, bo lokalne służby wykazały się skrajną niekompetencją. Ale Sirisena przedstawił już swoją teorię, skąd wzięła się ta niekompetencja. Stwierdził, że to efekt trwających niemrawo od kilku lat śledztw związanych z łamaniem praw człowieka i zbrodniami wojennymi popełnionymi przez wojsko i policję w trakcie zakończonej 10 lat temu wojny domowej z Tamilskimi Tygrysami.
Sirisena uważa, że obrońcy praw człowieka i opozycja osłabili służby poprzez „zastraszanie” ich próbami pociągania ich do odpowiedzialności za zbrodnie z czasów wojny. Takie stanowisko nie dziwi. Prezydentem, który zakończył wojnę domową, był Rajapaska, protektor obecnej głowy państwa. W ostatnich tygodniach konfliktu przeprowadził on brutalną kampanię wyniszczającą nie tylko Tamilskie Tygrysy (LTTE), ale też cywilnych Tamilów, całą północ i północny wschód kraju. Zwłaszcza podczas ataków na Mullaittivu i finalnej ofensywy w rejonie laguny Nanthikadal armia bez skrupułów ostrzeliwała cywilów, uchodźców, szpitale i szkoły, twierdząc, że wszędzie tam ukrywali się ostatni Tamilowie z LTTE.
Od 2009 r. społeczność międzynarodowa, w tym kilka agend ONZ, apeluje o niezależne śledztwo dotyczące tej ofensywy. Armię podejrzewa się w najłagodniejszym wypadku o zbrodnie wojenne, a nie brak głosów, że ataki mogły wyczerpywać znamiona ludobójstwa. Rajapaksa i jego partia z jednej strony zaprzeczają tym zarzutom, ale z drugiej odmawiają też zgody na prawdziwie niezależne śledztwo. Zakończenie wojny jest w nacjonalistycznej Sri Lance przedstawiane jako triumf państwa nad terrorystami i postępowania armii, a polityków się nie krytykuje.
Z kolei wśród mieszkańców wyspy ataki stały się pretekstem do opresji muzułmanów, którzy stanowią niecałe 10 proc. ludności kraju i już wcześniej byli prześladowani zarówno przez dominujących buddyjskich Syngalezów, jak i przez hinduskich Tamilów. W 2018 r. w centrum kraju doszło do zamieszek przeciwko muzułmanom. Sytuacja niby się uspokoiła po kilku dniach, ale niechęć wobec wyznawców islamu się utrzymuje. Podsycają ją nacjonalistyczni politycy i spora część radykalnych mnichów buddyjskich, których wpływ na społeczeństwo jest bardzo duże.
„Guardian” opisał już sytuację, gdy kilkuset muzułmanów uciekło do wioski w centrum kraju ze swoich rozproszonych domów. Nie można wykluczyć, że represje muzułmanów się nasilą. Przedstawiciele m.in. Human Rights Watch zwracają uwagę, że w przeszłości autorytarne władze Sri Lanki chętnie wykorzystywały stan wyjątkowy w trakcie wojny domowej do ograniczania swobód obywatelskich – od ograniczania wolności prasy po nieuzasadnione aresztowania, prześladowania i zabójstwa przeciwników politycznych.