W środę rano Iran poinformował pozostałe strony umowy nuklearnej JCPOA, że wstrzymuje przekazywanie wzbogaconego już uranu do Rosji. I jeśli w ciągu 60 dni partnerzy nie powrócą do przestrzegania swojej części umowy, wznowi wzbogacanie uranu, który – według Zachodu – może być wykorzystany do budowy irańskiej bomby atomowej.
To teraz rozbrójmy tę bombę
Iran, wstrzymując oddawanie uranu, łamie zapisy wspomnianej umowy. W 2015 r. podpisał ją z sześcioma mocarstwami – USA, Rosją, Chinami, Francją, Wielką Brytanią i Niemcami. W dużym skrócie: przewiduje ona zniesienie sankcji nałożonych na Iran w ostatnich dwóch dekadach przez USA, Unię Europejską i ONZ. W zamian Teheran zobowiązał się do zamrożenia swojego programu nuklearnego na 15 lat na poziomie, który pozwala wyłącznie na pozyskiwanie energii elektrycznej do celów cywilnych.
Wspomniane sankcje były spowodowane podejrzeniami, że irański program energetyki jądrowej może być przykrywką dla budowy bomby. I choć nigdy Irańczyków nie złapano za rękę, to społeczność międzynarodowa była wielokrotnie przez nich oszukiwana. Irańczycy ograniczali dostęp zagranicznych ekspertów do swoich instalacji jądrowych, cześć z nich była ukrywana. Irańczycy mieli też motyw: po tym jak Amerykanie obalili władzę w dwóch sąsiednich państwach – w Iraku i Afganistanie – przedstawiciele reżimu ajatollahów publicznie mówili, że tylko bomba uchroni Iran przed inwazją „Jankesów”.
Gdy jednak w 2013 r. prezydentem został relatywnie umiarkowany Hasan Rohani, administracja Baracka Obamy nawiązała nieformalne rozmowy z Teheranem, później je upubliczniła i rozszerzyła o wspomniane mocarstwa, co było ukłonem w stronę reżimu, który nie chciał oficjalnych rozmów jeden na jednego z „Wielkim Szatanem”.