Theresa May ogłosiła dziś, że 7 czerwca zrezygnuje z szefowania Partii Konserwatywnej, co oznacza, że jej następca najpewniej już za parę tygodni zostanie nowym premierem kraju. Brytyjscy komentatorzy dają teraz największe szanse byłemu szefowi dyplomacji (a wcześniej burmistrzowi Londynu) Borisowi Johnsonowi.
Danuta Hübner: Zabrakło rozmowy z obywatelami
Teraz Boris Johnson?
Na krótko przed referendum brexitowym z 2016 r. Johnson wahał się, czy poprzeć skrzydło brexitowe, czy – wraz z ówczesnym premierem Davidem Cameronem – prowadzić kampanię na rzecz pozostania Brytyjczyków w Unii. Johnson nawet miał ponoć przygotowane dwie wersje artykułu opiniowego („za” i „przeciw”) w przeddzień jego publikacji w dzienniku „The Telegraph”. A Camerona uprzedził o swym probrexitowym wyborze esemesem kilkanaście godzin przed ukazaniem się tekstu.
Gdy przegrane referendum skłoniło Camerona do dymisji latem 2016 r., torysi postawili na Theresę May, ale Johnson właściwie już prawie nie skrywał zamiarów rychłego zajęcia jej fotela. Przyjął postawę twardego brexitowca domagającego się – wbrew własnym wypowiedziom sprzed referendum – ostrego przecięcia więzów Wielkiej Brytanii z rynkiem wewnętrznym UE, a nawet z europejską unią celną. Bezlitośnie uderzał w May za wynegocjowany przez nią jesienią 2018 r. irlandzki „bezpiecznik” w umowie brexitowej.