Tysiące Gruzinów wyszło na ulice i szturmowało siedzibę parlamentu, gdy wystąpił w nim rosyjski deputowany Siergiej Gawriłow. Tłum starł się z policją, co najmniej sto osób zostało rannych. Każdy zachowywał się tak, jakby dążył do eskalacji konfliktu, a i Polacy, komentując zajścia w Tbilisi, przyklaskiwali Gruzinom, że „pogonili Ruskich”. Jedno i drugie nie służy sprawie.
Rosyjski deputowany w gruzińskim parlamencie
Z formalnego punktu widzenia być może (nie wiem, co przewidywał protokół posiedzenia) delegat z Rosji Siergiej Gawriłow mógł zrobić to, co zrobił – to znaczy przewodniczyć obradom Międzyparlamentarnego Zgromadzenia Prawosławia z fotela marszałka gruzińskiego parlamentu i do tego przemawiać po rosyjsku. Ostatecznie nie jest to język w Gruzji zakazany (pytanie, czy Gruzini zapewnili tłumaczenie na własny język?).
Z formalnego punktu widzenia... No właśnie, ale w polityce często znaczenie mają też gesty i tu delegat Gawriłow nie popisał się delikatnością ani wyczuciem. Z typowo wielkoruską manierą zachował się tak, jakby był u siebie. Jakby nie wiedział, że Gruzini pamiętają jego wystąpienia popierające separatyzm Abchazów. Jakby nie wiedział, że Gruzini to naród krewki i czuły na punkcie honoru (w kaukaskich mediach bardziej podnosi się kwestię zajęcia miejsca szefa parlamentu niż języka rosyjskiego).
Czytaj także: Prorosyjski kurs byłych republik radzieckich
Gruzini niepomni zdarzeń z 2008 r.
Gawriłow nie jest też tak młody, żeby nie wiedzieć, iż w 1978 r.