CEZARY KOWANDA: – Od miesięcy Donald Trump nakłada kolejne, gigantyczne cła na import kluczowych towarów i wszczyna gospodarcze konflikty, choć do niedawna USA uchodziły za największego orędownika wolnego handlu. Czy tym samym zrywa z amerykańską tradycją?
DOUGLAS IRWIN: – W rzeczywistości to bardziej skomplikowane. W gospodarczej historii USA mamy dwie tradycje – wolnego handlu, ale też korzystania z polityki protekcjonizmu, mocno wymieszane. Zaraz po powstaniu USA, które były wówczas w konflikcie z Wielką Brytanią, zależało nam na szerokiej i łatwej wymianie handlowej, po to by nawiązać kontakty z Francją, Hiszpanią i innymi liczącymi się wówczas w Europie krajami. Jednak w miarę, jak budowaliśmy naszą pozycję przemysłową, coraz częściej wracały postulaty ochrony przed nadmiernym importem.
Jeśli mówimy o protekcjonistycznej tradycji USA, to jej symbolem jest z pewnością słynna ustawa Smoota-Hawleya z 1930 r., drastycznie podwyższająca cła. Wtedy była ona reakcją na narastający kryzys gospodarczy i uważa się, że wpędziła świat w wielką depresję.
Było nieco inaczej. Mało kto pamięta, że prace nad tą ustawą zaczęły się nie w chwili załamania gospodarczego, ale wcześniej, bo w 1928 r. Na początku miała zresztą dotyczyć przede wszystkim podwyżki ceł na import produktów rolnych. Jednak pod wpływem nacisków różnych branż dodawano do niej kolejne punkty i poszerzono do ogromnych rozmiarów. Gdy Kongres przyjmował tę ustawę, wciąż nikt nie spodziewał się gospodarczej zapaści. Natomiast na pewno pogłębiła ona kryzys, bo spotkała się z ostrymi retorsjami innych krajów.
Amerykańscy politycy chyba się tego spodziewali.
Wcale nie. Zakładali, że żadnych gwałtownych reakcji nie będzie.