Ostatnie, masowe protesty w Czechach odbywały się w imię obrony niezawisłego wymiaru sprawiedliwości. Po tym bowiem, jak w kwietniu policja złożyła wniosek do prokuratury o zbadanie nieprawidłowości w interesach prowadzonych przez Andreja Babiša, premiera Czech, a zarazem oligarchę, nowym ministrem sprawiedliwości została Maria Benešova, polityczka związana z nieformalnym sojusznikiem Babiša prezydentem Milošem Zemanem.
Tych dwóch panów łączą polityczno-biznesowe koligacje: Zeman od lat obraca się na szczytach czeskiej polityki, a Babiš od dawna obraca gigantycznymi pieniędzmi. Obraca jednak tak, że audyty Komisji Europejskiej wykazują poważny konflikt interesów politycznych z gospodarczymi w jego przedsięwzięciach. Również raporty z tego audytu przyczyniły się do wybuchu protestów. Te zostały na czas wakacyjnego sezonu ogórkowego zawieszone, ale mają ruszyć z nową siłą już wczesną jesienią.
Warszawa w Pradze
– Właściwie mamy teraz w Czechach sytuację podobną do tej w Polsce – mówi David Witoš, wiceburmistrz centralnej dzielnicy Ostrawy z czeskiej Partii Piratów. – Tak samo jak u was, tak u nas jeden człowiek decyduje o właściwie wszystkim w kraju. Zastanawiamy się, dlaczego Babiš nie zrobi tego samego, co Kaczyński – może przecież po prostu ustąpić przed żądaniami protestujących, wycofać się w cień i rządzić za pomocą swoich pionków. W dodatku bez żadnej odpowiedzialności. Ale może nie ufa swoim ludziom tak bardzo jak Kaczyński.
Czesi zresztą często podkreślają, że protestują, bo nie chcą u siebie systemu, który zapanował w Polsce czy na Węgrzech, gdzie cały aparat państwa, włącznie z sądownictwem, został upartyjniony. – Ludzie już nie siedzą cicho – mówi Witoš.