Unijni szefowie państw i rządów oraz europosłowie rozdzielili najważniejsze funkcje w Unii Europejskiej, niejako zapominając, że przez ostatnie 15 lat wspólnota zyskała 13 nowych członków i do Unii należą też kraje leżące na wschód od Odry. Trudno oprzeć się wrażeniu, że decyzja o przyznaniu kluczowych stanowisk ma utrzeć nosa awanturnikom z nowej Unii i utorować drogę do rozwoju UE według wizji najpoważniejszych graczy w Europie – rządów w Berlinie i Paryżu.
Najmłodsi członkowie Unii – na marginesie wspólnoty
I tak kandydatką na przewodniczącą Komisji Europejskiej jest Niemka, następcą Donalda Tuska w fotelu szefa Rady Europejskiej zostanie Belg, szefem unijnej dyplomacji – Hiszpan, a schedę nad Europejskim Bankiem Centralnym obejmie Francuzka. Trzy osoby z państw założycielskich UE, jeden przedstawiciel kraju członkowskiego z 30-letnim stażem.
Kilka dni po rozdzieleniu powyższych funkcji swoich liderów wybrał Parlament Europejski. Przewodniczącym izby został Włoch (kolejne państwo założycielskie), a na korzyść starej Unii przesunął się podział sił w europarlamentarnych komisjach. Przewodnictwo w 21 z 22 objęli europosłowie z krajów będących w UE dłużej niż 15 lat. Dla porównania: w poprzedniej kadencji nowi członkowie UE, czyli w większości przedstawiciele państw Europy Środkowo-Wschodniej, przewodniczyli ośmiu komisjom. Polscy europosłowie nadzorowali prace trzech gremiów.
Decyzja o pominięciu przedstawicieli nowych państw członkowskich to błąd, zabieg krótkowzroczny, na moment uciszający politycznych krzykaczy w Budapeszcie i w Warszawie, ale stanowiący zagrożenie dla spójności w UE w długim terminie.
Czytaj także: Dlaczego przyszła szefowa Komisji Europejskiej jest tak łagodna ws. praworządności?
W Unii Europejskiej zabraknie równowagi
W ten sposób zachodni przywódcy uwiarygodnili retorykę polskiego, węgierskiego czy czeskiego rządu. Politycy będący u władzy w tych krajach od lat przedstawiają Unię jako instytucję niedemokratyczną, narzędzie do realizacji politycznych i gospodarczych interesów najmożniejszych krajów Europy. Dotychczas prowadzenie takiej retoryki utrudniała pozycja Tuska czy brak przedstawicieli Niemiec i Francji na najważniejszych stanowiskach w Brukseli.
Zachodni przywódcy swoimi decyzjami dobrowolnie ułatwili więc prowadzenie ataków przeciwko Unii w krajach Europy Środkowej. Pewne jest, że w kolejnych latach populiści połączą ewentualne błędy i potknięcia UE z dominacją najsilniejszych. I prawdą będzie, że na wydarzenia na szczytach władzy kraje naszego regionu nie będą miały wpływu.
Rezygnacja z utrzymania równowagi geograficznej (lub jej pozorów) to woda na młyn dla populistów, narodowców, rusofilów i reszty radykałów w Europie. Oto właśnie dostali do ręki dowody na głoszone od lat tezy o UE – że to instytucja skrajnie niedemokratyczna, faworyzująca największym kosztem maluczkich. Wrażenie to potęguje zignorowanie systemu kandydatów wiodących przez szefów państw i rządów. Format ten zobowiązywał grupy polityczne PE do wystawienia kandydatki lub kandydata na fotel szefa KE przed wyborami europejskimi. Polityk z poparciem partii, która w wyborach uzyskała najwięcej głosów, otrzymywał nominację Rady Europejskiej. Tym razem przywódcy odeszli od tego rozwiązania – oficjalnie z powodu niezadowalających kompetencji lidera chadeków Manfreda Webera.
Czytaj także: Szydło odrzucona w Parlamencie Europejskim. PiS: „To zemsta”
Komu grozi rozwód z europejską wspólnotą
Wszystko to stwarza dobre warunki dla rozkwitu antyunijnej retoryki w naszym regionie. Co prawda na razie poparcie dla członkostwa jest wysokie w niemal wszystkich państwach Europy Środkowo-Wschodniej, ale opiera się w dużej mierze na powiązaniu przynależności do UE z korzyściami finansowymi. Już teraz wiadomo, że w budżecie UE po 2021 r. będzie mniej środków na wyrównywanie różnic gospodarczych między Wschodem i Zachodem. Rzadsze przelewy ze skarbca mogą z kolei samoistnie negatywnie odbić się na poparciu dla wspólnoty. To, w połączeniu z ostrą antyunijną retoryką najważniejszych graczy, pogorszy relacje na linii Wschód–Zachód i może sprowokować apele o rozwód z Unią w niektórych państwach.
Jasne jest, że państwa naszego regionu przez ostatnie lata solidnie zapracowały sobie na łatkę awanturników i marginalizację. Czy to otwarty rozjazd PiS z literą prawa, tworzenie z Węgier prywatnego przedsiębiorstwa przez Viktora Orbána czy tolerancja korupcji w Rumunii – ostatnie lata obfitują w przykłady różnych nieakceptowalnych działań.
Ale nowa Unia to 13 państw, a do najważniejszych stanowisk można było dopuścić Łotyszy, Litwinów lub Słowaków. W PE zasiada liczne grono polskich, czeskich i węgierskich posłów, którzy potępiają działania rządów w tych krajach – jakimś cudem pominięto ich przy obsadzie przewodnictwa w komisjach.
Oddanie przywództwa w UE największym krajom nie skłoni środkowoeuropejskich populistów do zmiany retoryki, ale może osłabić euroentuzjazm w regionie i da pretekst do ostrzejszej krytyki działań Brukseli. Tym razem może być ona po części słuszna.
Czytaj także: Populizm. Czym jest i jak z nim walczyć