Według najnowszego raportu amerykańskiego biura The Wilderness Society, jednej z największych na świecie fundacji zajmujących się zmianami klimatycznymi, od kiedy Donald Trump jest głównym lokatorem Białego Domu, rząd USA przeznaczył na tereny wydobycia gazu i ropy ponad 1,5 mln km kw. (wliczając wody terytorialne w Zatoce Meksykańskiej). To więcej niż jakakolwiek inna administracja w historii.
USA: gospodarka tak, ekologia nie
Gdyby wszystkie działki zostały wykorzystane zgodnie z przeznaczeniem, spowodowałoby to emisję do atmosfery nawet do 4,7 mld ton sześc. gazów, głównie dwutlenku węgla. Dla porównania: roczne zsumowane emisje wszystkich gospodarek państw członkowskich Unii Europejskiej oscylują w granicach 4 mld ton. Innymi słowy, Trump otworzył prawną autostradę do stworzenia na terenie USA gospodarczego ekwiwalentu UE, złożonego wyłącznie z przemysłu wydobywczego. I nie ma na świecie osoby czy organu, który byłby w stanie go powstrzymać.
Choć liczby te wydają się szokujące, tak naprawdę są po prostu spójną kontynuacją polityki gospodarczej i ekologicznej Trumpa. Tej ostatniej zresztą nie prowadzi w ogóle. Od inauguracji jego prezydentury w styczniu 2017 r. nieustannie udowadnia, że priorytetem jest dla niego rozwój gospodarki, rozumiany w sposób dość pokraczny i przeprowadzany za wszelką cenę, bez względu na koszty dla środowiska naturalnego. Jedną z jego pierwszych obietnic było zlikwidowanie Agencji Ochrony Środowiska (EPA), głównego organu administracyjnego zajmującego się regulacjami ekologicznymi.
Czytaj także: