Zwykle pierwsze sto dni rządu czy prezydentury uznaje się za prognostyk, swego rodzaju test. Tym razem nie ma na to czasu – do brexitu pozostało właśnie tyle dni. Ukochany Boris, wybrany przez areopag Partii Konserwatywnej, mniej niż procent wyborców –konserwatywnych, białych mężczyzn w domkach z ogródkami – może nie utrzymać władzy tak długo.
Przed nami najgorętszy czas w brytyjskiej polityce od wielu dekad. Jakie scenariusze wchodzą w grę? Może wybory, może nowe referendum, a może – co na razie mało prawdopodobne – jakiś kompromis z Unią Europejską?
Scenariusz pierwszy: Boris Johnson, premier na wakacje
Boris Johnson wygrał, ale może nigdy nie zostanie stałym lokatorem przy Downing Street 10. Żeby nim być, musi wygrać głosowanie nad wotum nieufności. Tymczasem ok. 30 posłów Partii Konserwatywnej zastanawia się nad głosowaniem przeciw własnej partii. Uważają, że brexit bez umowy, który Johnson chce forsować, przyniesie skutki tak fatalne, że pora postawić interes kraju ponad interesem partii. Można się więc spodziewać protestu kilku ministrów, m.in. wpływowego szefa resortu finansów Philipa Hammonda. Jeśli zaś dezercja konserwatystów osiągnie dużą skalę, Johnson będzie miał problem.
Partia Konserwatywna razem z protestanckimi unionistami (DUP) z Irlandii Północnej ma w Izbie Gmin przewagę... trzech głosów. DUP boi się „no deal” jak ognia, bo taki rozwód może zrujnować gospodarkę Ulsteru. Z drugiej strony odrzuca umowę wynegocjowaną przez