Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Jeremy Hunt kończy urzędowanie mocnym akcentem. Hunt był rywalem Borisa Johnsona w walce o przywództwo partii torysów i po niemal pewnej wygranej ekstrawaganckiego polityka zapewne jutro pożegna się z teką. Ale na odchodne próbuje zapisać się w historii jako inicjator europejskiej misji patrolowo-eskortowej, mającej obniżyć napięcie wywołane irańskimi atakami na tankowce – a w razie czego bronić swobody żeglugi na kluczowym szlaku morskim.
Iran zacieśnia blokadę cieśniny
Dwa tankowce – jeden pod banderą Wielkiej Brytanii, drugi Liberii – zostały zatrzymane przez irańskie oddziały gwardii rewolucyjnej w piątek. Brytyjskiej jednostce Stena Impero pospieszyła na pomoc fregata Royal Navy HMS Montrose znajdująca się w Zatoce Perskiej, ale nie zdołała zapobiec zmianie trasy tankowca. Statek został skierowany do portu Bandar Abbas, załoga została de facto aresztowana, choć przebywa na tankowcu.
Czy to odwet za wcześniejsze zatrzymanie na Gibraltarze irańskiego tankowca z zakazanym przez embargo transportem dla Syrii, czy może stawiane Brytyjczykom zarzuty naruszenia wód terytorialnych Iranu wymagają sprawdzenia przez zajęcie okrętu – w zasadzie nie ma to znaczenia. Liczy się efekt – stopniowe zacieśnianie blokady cieśniny Ormuz przez Iran. Blokady, którą Irańczycy straszyli albo po prostu zapowiadali jako reakcję na zablokowanie eksportu ich ropy w wyniku sankcji.
Znaczenie tego szlaku morskiego stale rosło od czasu odkrycia złóż ropy na Bliskim Wschodzie. Cieśnina Ormuz to jedyna droga z Zatoki Perskiej – a więc terminali naftowych i gazowych Iraku, Kuwejtu, Kataru, Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich – na świat. Cieśnina jest wąska, w najszerszym miejscu ma zaledwie 60 km. Najlepiej widać to na zdjęciach satelitarnych – ostry cypel należący do Omanu wbija się jak ostroga w morze, wyznaczając zakrzywiony pod kątem 30 stopni korytarz z Zatoki Perskiej na Zatokę Omańską i dalej na Ocean Indyjski. Korytarzem tym biegną dwa szlaki żeglugowe – jak pasy na autostradzie o szerokości dwóch mil morskich każdy. Przepływa tędy jedna piąta światowego eksportu ropy naftowej, prawie 20 mln baryłek dziennie. Najwięcej płynie dalej na wschód przez cieśninę Malakka, mniejsza część przez Kanał Sueski do Europy.
Ameryka traci zainteresowanie
Najważniejsze jest jednak to, że od czasu energetycznej rewolucji w USA na przełomie wieków, w wyniku której stały się niezależne od surowców naftowych wydobywanych na Bliskim Wschodzie, strategiczne znaczenie cieśniny dla Waszyngtonu gwałtownie spadło. Wojna w Iraku w 2003 r. była jeszcze ostatnim paroksyzmem i próbą utrzymania pełnej kontroli nad regionem, ale następne kilkanaście lat to już tylko wzrost niechęci do pilnowania tego obszaru. Dojście do władzy Donalda Trumpa dołożyło zmianę podejścia na najwyższym szczeblu – my mamy tanią ropę u siebie, a o bezpieczeństwo cieśniny niech się martwią ci, którzy są uzależnieni od ropy przez nią płynącej. Zarówno eksporterzy, jak i odbiorcy. Do obecnej eskalacji też w dużej mierze przyczyniła się polityka Trumpa.
Kryzys tankowcowy to najpoważniejszy do tej pory rezultat faktycznego zerwania porozumienia nuklearnego z Iranem. Wycofanie się USA z układu w 2018 r. i nałożenie na Teheran sankcji, przed którymi nie były go w stanie obronić państwa europejskie, spowodowało stopniowe zaostrzanie reakcji Iranu, aż do serii incydentów z użyciem sił gwardii rewolucyjnej i atakiem zbrojnym.
Zestrzelenie amerykańskiego bezzałogowca Global Hawk 20 czerwca było do tej pory najgwałtowniejszym aktem tej niewypowiedzianej wojny, ale dość zaskakująco nie wywołało natychmiastowej zbrojnej odpowiedzi USA. To też sygnał, że Amerykanie wcale nie palą się do nowego konfliktu, wolą zostawić sprawy w rękach bardziej i bezpośrednio zainteresowanych. Nie załatwiać wszystkiego samemu.
Czytaj także: USA ograniczają swoją globalną rolę
Europa wkracza do gry
Dlatego brytyjska inicjatywa nie jest wyłącznie sprawą Londynu. Jeremy Hunt mówił w Izbie Gmin, że o wysłaniu okrętów do cieśniny Ormuz rozmawiał ze swoimi odpowiednikami we Francji i Niemczech – najważniejszymi politycznie i wojskowo krajami kontynentu – a także z ministrami sprzyjających Londynowi mniejszych państw północnej Europy: Danii, Szwecji i Finlandii.
Ujawnił, że to Amerykanie poprosili Wielką Brytanię, już pod koniec czerwca, o wsparcie w patrolowaniu wód na kluczowym szlaku, kiedy sami ogłaszali operację Sentinel, mającą powstrzymać kolejne incydenty. O porozumienie na linii Waszyngton–Londyn jest jednak trudniej niż zwykle. Skandal wybuchł wokół ujawnionych depesz brytyjskiego ambasadora o amerykańskim prezydencie; dyplomata musiał opuścić placówkę. Trump pozwolił sobie na kilka komentarzy w swoim stylu, w tym o premier Theresie May. Atmosfera jest niedobra, dlatego Brytyjczycy wolą wystąpić z własną inicjatywą, a nie wchodzą do amerykańskiej. Na początek dla wsparcia fregaty wysyłają na Bliski Wschód niszczyciel HMS Duncan, który w rejon operacji dotrze za tydzień.
Tyle że w Europie nie będzie Brytyjczykom łatwo. Po pierwsze, kraje rzeczywiście zdolne do wysłania na Bliski Wschód okrętów można policzyć na palcach jednej ręki – są to poza Wielką Brytanią na pewno Francja, Włochy, Hiszpania, Niemcy. Po drugie, pytanie, czy będą w ogóle skłonne angażować się w operację, która przy złym obrocie spraw może przerodzić się w wojnę. Nie ma gwarancji, że Iran zaprzestanie morskiego zbójectwa, bo tak należy nazwać porywanie tankowców. Strzelać do motorówek gwardii rewolucyjnej? A jeśli Iran odpowie ostrzelaniem okrętu?
Pilnowanie swobody żeglugi może skończyć się wymianą rakietowych ciosów. Pozostawienie irańskiej blokady bez odpowiedzi grozi zaś huśtawką cen paliw i światowym kryzysem. Jak zwykle ze złych sytuacji nie ma dobrych wyjść. Na pewno zanim wyruszą okręty, do akcji muszą wejść dyplomaci. Ale tu brytyjska siła oddziaływania na Unię jest już bardzo niewielka, bo przecież wychodzący ze wspólnoty kraj nie będzie nikomu narzucać scenariuszy.
Czytaj także: Trump ogłasza start w kampanii 2020. Pierwsze sondaże nie są dla niego łaskawe
„Koalicja chętnych” niewykluczona
Pierwszy pozytywny odzew na brytyjski apel nadszedł z Francji, Włoch, Holandii i Danii. Zainteresowanie mieli też wyrazić przedstawiciele Niemiec, Hiszpanii, Szwecji i Polski. Pierwsze nieoficjalne doniesienia z Brukseli mówią, że Londyn nie przewiduje bezpośredniego zaangażowania Unii Europejskiej czy NATO a raczej szuka partnerów do „koalicji chętnych”. Kraje europejskie nie muszą się palić do pomocy, ale czują odpowiedzialność. Skoro debatują nad wysyłaniem okrętów na Morze Południowochińskie, to tym bardziej powinny zainteresować się regionem de facto sąsiedzkim. Ale zorganizowanie operacji zabierze miesiące.
Royal Navy, która ma dziś do dyspozycji zaledwie 19 okrętów eskortowych – niszczycieli i fregat – będzie musiała przez pewien czas dźwigać ciężar operacji samotnie, zanim Londyn namówi kogoś do wsparcia. Presja Amerykanów jest jednak duża – temat już jest nieformalnie dyskutowany w NATO, niewykluczona jest koalicja z udziałem państw regionu – sojuszników USA. Same okręty jednak nie wystarczą, będą musiały mieć wsparcie z powietrza, a w odwodzie oddziały komandosów zdolne do szybkiego reagowania. Zanosi się na całkiem poważną nową operację w regionie, który od 20 lat jest bólem głowy Zachodu.