Pedro Sánchez i Pablo Iglesias opuścili salę plenarną Kortezów dwoma różnymi wyjściami i było to najbardziej symboliczne podsumowanie tygodnia – z powodu braku porozumienia między tymi dwoma politykami w listopadzie Hiszpania będzie miała czwarte wybory generalne w ciągu czterech lat.
Hiszpanie znów pójdą do urn?
Sánchez, przywódca socjalistów, do sformowania rządu potrzebował tylko zwykłej większości po tym, jak we wtorek nie udało mu się uzyskać absolutnej. Ale poza 123 posłami jego własnego ugrupowania na „tak” zdecydował się jedynie samotny reprezentant Kantabryjskiej Partii Regionalistycznej. Przeciw głosowało 155 osób z prawicy, a od głosu wstrzymało się 67 innych. I to właśnie ta ostatnia opcja, w większości złożona z członków lewicowego Podemos pod przewodnictwem Iglesiasa, okazała się decydująca.
Teoretycznie można jeszcze uniknąć ponownego pójścia do urn. Po wakacyjnej przerwie parlament będzie miał czas do 23 września, by powtórnie spróbować sformować rząd. Ale prawica nie ma wystarczającej liczby głosów, a poza tym akurat ten miesiąc będzie najgorętszy w tym roku (mimo że to teraz temperatury w części Półwyspu Iberyjskiego przekraczają 40 stopni) – mniej więcej wtedy zapadnie wyrok w historycznym procesie przeciw katalońskim politykom, którzy w 2017 r. zorganizowali referendum niepodległościowe, i również wtedy przypada Diada, czyli święto upamiętniające kapitulację Barcelony przed siłami hiszpańskimi.
Dlatego kolejne wybory, najpóźniej 10 listopada, są w zasadzie pewne.