Cztery kobiety oskarżające multimilionera finansistę Jeffreya Epsteina, że wykorzystywał je seksualnie, gdy miały po 14–15 lat, wskazują na wspólniczkę. Miała nią być jego przyjaciółka i ekskochanka, 57-letnia Ghislaine Maxwell, córka brytyjskiego magnata prasowego Roberta Maxwella, która przywoziła je do rezydencji pedofila w Nowym Jorku, Palm Beach na Florydzie, na wyspę na Morzu Karaibskim i szantażem zmuszała do seksu z Epsteinem. Jak zeznają, oprócz nich Maxwell „zwerbowała” i dostarczyła przyjacielowi co najmniej sto innych, przeważnie nieletnich dziewcząt. Była więc jego osobistą rajfurką, a mówiąc dosadniej, burdelmamą? Tak w każdym razie nazywają ją media.
Ghislaine Maxwell burdelmamą?
Ale zaraz. Stręczycielstwo to przecież zawód stary jak ludzkość, środek nielegalnego zwykle utrzymania, a więc część mrocznego podziemia przestępczego. Kobiety go uprawiające to zwykle byłe prostytutki, jak osławiona bajzelmama z Kalifornii, szefowa sieci callgirls dla gwiazd Hollywood Heidi Fleiss, która wylądowała w więzieniu. Maxwell wydaje się postacią z innego uniwersum. Nie przyznaje się do rajfurzenia i wygląda na szczerze oburzoną, że ktoś jej to zarzuca.
Absolwentka Oxfordu, założycielka klubu Kit Kat dla kobiet w Londynie i fundacji TerraMar zajmującej się ochroną zasobów morskich, była zapraszana do ONZ, by propagować tę szlachetną działalność, i nie skąpiła datków dla organizacji dobroczynnych. W tym takiej, która... pomagała ofiarom molestowania. Do grona jej bliskich znajomych, jeśli nie przyjaciół, zaliczała się m.in.