Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Premier Conte ogłasza koniec włoskiego rządu

Od lewej: wicepremier Matteo Salvini i premier Giuseppe Conte Od lewej: wicepremier Matteo Salvini i premier Giuseppe Conte Forum
Trwający już prawie dwa tygodnie kryzys w Rzymie zakończy się przedterminowymi wyborami. Faworytami jesiennego głosowania są Matteo Salvini i jego Liga. Wiele będzie też zależeć od Silvio Berlusconiego.

Przez chwilę wydawało się, że pokój między coraz bardziej skłóconymi koalicjantami jest jeszcze możliwy. Wprawdzie eskalacja napięć zaczęła się właśnie od publicznych wyzwisk liderów obu partii rządzących – Salviniego i szefującego populistycznemu Ruchowi Pięciu Gwiazd (M5S) Luigiego Di Maio – ale pod koniec ubiegłego tygodnia przez chwilę tliła się nadzieja na uratowanie gabinetu.

Szef Ligi, prący do wyborów od dobrych kilku miesięcy, podjął w piątek próbę odbudowania zaufania w koalicji. Przestał atakować członków M5S jako karierowiczów przyspawanych do stołków, zaczął też ponownie mówić o wspólnej misji podnoszenia jakości życia wszystkich Włochów. Zrobił to najprawdopodobniej z dwóch powodów.

Co mówią sondaże we Włoszech

Po pierwsze, przestraszył się tak bardzo wyszydzanej obrotności populistów. Kiedy bowiem Salvini był skupiony na doprowadzeniu do przyspieszonych wyborów, Di Maio zaczął coraz śmielej snuć plany ewentualnej powyborczej koalicji z największą partią opozycyjną, centrolewicową Partią Demokratyczną. Razem te ugrupowania mogą liczyć na poparcie w granicach 37–41 proc., podczas gdy wynik Ligi wynosi 38 proc. w niemal wszystkich ośrodkach badawczych.

Salvini musiałby więc na jesieni zrobić to, czego chce uniknąć – znów szukać koalicjanta. Na stworzenie rządu mniejszościowego nie miałby szans, a większości w parlamencie mogłoby nie dać mu nawet przymierze z planktonowymi partiami skrajnej prawicy, jak balansujący na krawędzi progu Bracia Włoscy. Do zgarnięcia pełnej puli potrzebuje większego poparcia lub silniejszego partnera. Tego drugiego rozwiązania wicepremier jednak nie chce. Po to właśnie rozbił pierwszą koalicję, by nie wchodzić w drugą.

Reklama