W Niemczech odeszła już generacja założycieli Republiki Federalnej. Na emeryturze jest pokolenie wojenne – wychowane przez organizacje hitlerowskie, ukształtowane przez klęskę Rzeszy, ale po wojnie zaangażowane w budowę liberalnej demokracji. Władzę sprawuje teraz generacja, dla której punktami odniesienia są zjednoczenie Niemiec w 1990 r. i koniec zimnej wojny. A w blokach startowych czekają już następni, dla których zimna wojna to historia z podręczników. Zmienia się także pejzaż polityczny. Topnieją obie wielkie partie – chadecja i socjaldemokracja. Według sierpniowego sondażu Forsy CDU/CSU ma 25 proc. poparcia, a SPD zaledwie 13.
Wybory do Bundestagu dopiero za dwa lata, ale już teraz widać nowe konstelacje partyjne. Populistyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD, 13 proc. poparcia) nadal uchodzi za partię, z którą nie wypada zawierać koalicji. Zatem chadecy (już bez Angeli Merkel) będą musieli szukać partnera w Zielonych (22 proc.) i liberałach (9 proc.), co już raz – w 2017 r. – się nie udało. Wprawdzie wielu socjaldemokratom marzy się koalicja z Zielonymi i Partią Lewicy, ale takie rachuby to dziś marzenie ściętej głowy. Zieloni są proeuropejscy i proatlantyccy, a postkomunistyczna Lewica odrzuca NATO i kwaśno patrzy na Unię.
Nowi Niemcy
Tak czy inaczej, w 2021 r. będziemy sąsiadami już innych Niemiec. Mniej zapatrzonych w powojenne uwarunkowania, a bardziej w nową geopolitykę. Oto przykład: z okazji 75. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego przyleciał do Polski szef niemieckiego MSZ Heiko Maas. Ładny gest ze strony rządu PiS, że go zaprosił. Tyle że socjaldemokrata Maas ze swą krytyką rosyjskiej agresji na Ukrainie jest dziś dość osamotniony w koalicji rządzącej.
W lutym trzech premierów landów byłej NRD, chadek z Saksonii-Anhaltu, przedstawiciel Lewicy z Turyngii oraz socjaldemokratka z Meklemburgii, wezwało do zakończenia sankcji przeciwko Rosji – wbrew polityce Berlina i Brukseli.