Kiedy Donald Trump odwołał wizytę w Polsce, można było uwierzyć, że musi doglądać przygotowań do odparcia nadciągającego nad Florydę Doriana. To huragan piątej kategorii, z gatunku najsilniejszych. A dobry gospodarz nie opuszcza domu w niebezpieczeństwie. W ostatnie dni sierpnia, gdy Dorian pustoszył pobliskie wyspy Bahamy, prezydent odwiedził więc federalną agencję zarządzania kryzysami FEMA. Potem jednak udał się na pole golfowe w Virginii, choć obiecywał, że w odróżnieniu od Baracka Obamy nie będzie odpoczywał w czasie kataklizmów.
Biały Dom zapewniał, że między jednym a drugim uderzeniem piłeczki Trump czuwa nad kryzysową sytuacją. Ale ponad sto tweetów, które w tym czasie wysłał, wskazuje, że myślami był gdzie indziej – atakując swoich politycznych wrogów, wychwalając własne osiągnięcia i odpierając krytykę.
Jego komentarze na temat Doriana wprawiały urzędników administracji w osłupienie. Powiedział, że żywioł zagraża Alabamie, co natychmiast trzeba było zdementować. Wyznał, że „chyba nigdy nie słyszał” o huraganie piątej kategorii, chociaż już za jego kadencji przez Amerykę przetoczyło się takich kilka. Tym razem nie wrócił do pomysłu, żeby wichry huraganu rozproszyć za pomocą broni nuklearnej, co swego czasu parokrotnie sugerował. Może dlatego, że było już za późno – Dorian zbliżał się do amerykańskiego lądu – albo dlatego, że zaczął słabnąć.
Huragan rutynowy
Wypowiedzi Trumpa o huraganie większość Amerykanów prawdopodobnie zbyła wzruszeniem ramion. Jaki koń jest, każdy widzi. Mieszkańcy Florydy mają jednak powody, żeby się interesować, jak ich prezydent zachowuje się w takiej sytuacji. Huragany i burze tropikalne to w Słonecznym Stanie rutynowe doświadczenie. Przychodzą zwykle na przełomie sierpnia i września, atakując od strony Oceanu Atlantyckiego i często wędrując potem na północ, gdzie pustoszą najbliższe stany Wschodniego Wybrzeża.