„Wysoka dziewczyna”, czy może raczej „Tyczka” lub „Żyrafa”, gdybyśmy uparli się zmienić tytuł i znaleźć jak najwierniejszy oryginałowi, to dopiero drugi film 27-letniego Kantemira Bałagowa. Niewielkie doświadczenie nie położyło się cieniem na żadnej jego produkcji. Może to właśnie ono przydało im obu oryginalności i świeżości, której tak brakowało w rosyjskim kinie, a którą docenili zarówno światowi, jak i rodzimi krytycy.
Ci drudzy uznanie wyrazili w najbardziej znaczący sposób – wybrali „Wysoką dziewczynę” na rosyjskiego kandydata do Oscara w kategorii „najlepszy film nieanglojęzyczny”. Najwyraźniej przekonali się, że mają do czynienia z „cudownym dzieckiem rosyjskiej kinematografii”, mianem nadanym twórcy już po premierze jego debiutanckiej „Bliskości”. Sukces co niektórzy traktowali wówczas jako łut szczęścia nowicjusza i zasługa współpracy z Aleksandrem Sokurowem.
Czytaj także: My mamy Sekielskich, Rosjanie „Kołymę”
„Wysoka dziewczyna”, czyli wojna oczami kobiety
Ija (Wiktoria Miroszniczenko) to tytułowa wysoka dziewczyna. Młoda, smutna, wiecznie zamyślona, momentami wręcz nieobecna blondynka doskonale wpasowuje się w tło powojennego Leningradu, dokąd wróciła z trzyletnim synem Paszą. Pierwsza jesień w doświadczonym wojną mieście jest trudna dla wszystkich, ale zwłaszcza dla kobiet. W przeciwieństwie do wynoszonych na piedestały „bohaterskich” mężczyzn często muszą się one mierzyć z nieufnością, krzywdzącymi domysłami i pogardą, a widziana ich oczami wojna tym, którzy jej nie doświadczyli, wydaje się nieznana i niezrozumiała. Nabiera tego przekonania Masza (Wasilisa Pieriełygina), bliska przyjaciółka Iji, która z wojny wraca już po zdobyciu Berlina. Bohaterka za wszelką cenę stara się na nowo zapuścić korzenie i wypełnić pustkę, znaleźć sens.
Bałagow czerpie z książki Swietłany Aleksijewicz „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, rysując za pomocą subtelnych ujęć i długich kadrów historię kobiecego bólu, zagubienia, ale też miłości, która w „życiu po życiu” daje bohaterkom nadzieję na zakorzenienie się w powojennej rzeczywistości.
W „Wysokiej dziewczynie” nie ma zwycięzców. Wszyscy bohaterowie, a raczej wszystkie bohaterki są poranione i przegrane. Próbują odpowiedzieć na najtrudniejsze pytania: czym jest normalne życie? Jak żyć po zwycięstwie? Nieco znieczulone i odrętwiałe, szukają bodźców, które pomogłyby im znów coś poczuć, oraz recepty, jak nauczyć się żyć, gdy doświadczyło się traumy wojny, ale i utraty dziecka, symbolu świętości i największej tragedii dla matki.
Czytaj także: Carski Gułag
Rosyjski film inny niż wszystkie
Niejednoznaczna, pełna tajemnic i erotycznego odcienia relacja dwóch niewiele mówiących kobiet wydaje się o wiele pełniejsza od głośnego życia za drzwiami ich pokoju w „komunałce”. I pozwala zrozumieć dwie rzeczy. Po pierwsze, po wojnie też toczy się życie. Po drugie, może się ono okazać trudniejsze od tego na linii frontu.
To dlatego film Bałagowa, podobnie zresztą jak dzieła Aleksijewicz, różni się od jednostronnych, gloryfikujących zwycięstwo rosyjskich obrazów. Reżyser przesiąkł opowieściami kobiet z książki białoruskiej noblistki do tego stopnia, że – podobnie jak ona za pomocą urwanych w połowie zdań i znaczących wielokropków – wyraził niewyrażalne: gestami, spojrzeniami, długimi kadrami. Pozostawił przy tym widzom swobodę interpretacji.
Aż trudno uwierzyć, że tak kobiecą historię przekonująco i delikatnie udało się opowiedzieć mężczyźnie. Trzeba też docenić wkład bardzo młodej, 24-letniej operatorki Ksenii Seredy, dzięki której subtelna perspektywa została zachowana, ale i maksymalnie podkreślona.
Czytaj także: Dlaczego „Lewiatan” Zwiagincewa budzi tak wiele kontrowersji