Alberto Fernández, 60-letni prawnik, który praktycznie całą karierę związał z polityką i Partią Justycjalistyczną, zdobył 48,1 proc. głosów (dane z 98 proc. komisji). To wystarcza do ogłoszenia go zwycięzcą i prezydentem elektem, bo w Argentynie do wygrania pierwszej tury wystarczy 45 proc.
Drugie miejsce zajął odchodzący przywódca, prawicowy biznesmen i były mer Buenos Aires Mauricio Macri – z wynikiem 40,4 proc. Obwiniany o pogłębienie recesji i krytykowany za oszczędności w sektorze publicznym i polityce społecznej, Macri od kilkunastu tygodni zmagał się z negatywnym trendem poparcia, Fernández zaś zyskiwał. I to mimo, a nawet dzięki obecności Cristiny de Kirchner za plecami.
Artur Domosławski: W Argentynie kryzys goni kryzys
Argentyna, folwark Kirchnerów
Dwukrotnie wybierana na prezydenta wdowa po tragicznie zmarłym Nestorze Kirchnerze, również prezydencie, wraca do politycznej ekstraklasy po czterech latach w opozycji i znad krawędzi publicznego niebytu. Wprawdzie drugą kadencję w Casa Rosada, pałacu prezydenckim, kończyła, zamieniając tytuł głowy państwa na fotel w Senacie, ale od tego czasu prawicowa administracja prawie unicestwiła ją jako polityka.
Jej nazwisko bardzo szybko pojawiło się w największym śledztwie korupcyjnym w historii kraju, dotyczącym ustawiania przetargów publicznych i renacjonalizacji giganta paliwowego YFP właśnie przez jej administrację w 2012 r. Prokurator Carlosa Stornelli nakazał w ubiegłym roku przeszukanie trzech luksusowych nieruchomości należących do Cristiny, postawił też tezę, że za czasów panowania tzw.