Aluminiowy gar stoi na palenisku z kilku kamieni ułożonym na piasku. Pyrkocze w nim kurczak w czerwonym sosie. Obok kucnął mężczyzna w krótkich spodenkach. Sprawia ryby. Nagi tors. Na głowie kłąb dreadów jak gniazdo os. Uśmiecha się szeroko. Złamana jedynka dodaje mu tylko uroku.
– Wieczorem impreza w barze u mojego kuzyna. Zapraszam – mówi Nina, rastafarian z Black River, mieściny na południu Jamajki.
Nina mieszka kilka kilometrów od miasteczka w autobusie, który ostatnich pasażerów woził w latach 60. XX w. Obok drewniany domek jego ciotki, kilka palm i lazur Morza Karaibskiego.
W południe dzwoni do Niny przyrodnia siostra. Dziewięć dni temu zmarła jej matka. Dziś wieczorem jest z tej okazji impreza.
Na Jamajce rodziny są jak ogromne patchworki. Mężczyźni i kobiety mają dzieci z wielu związków. Małżeńskich i nieformalnych. Jamajczycy krążą po wyspie w poszukiwaniu pracy i kolejnych miłosnych przygód. Ich obecne i byłe partnerki przyjaźnią się, wspierają, wspólnie wychowują dzieci. Siostry i bracia od innej mamy, tego samego lub innego ojca – też trzymają się razem. „One love” – jak mówią Jamajczycy. Gdy ktoś z rodzinnego klanu umrze, wszyscy spotykają się na pogrzebie. A wcześniej na nine-night czy też set up.
– Zmiana planów. Wskakuj do samochodu – rzuca wesoło Nina.
Czytaj także: Jamajka – silna w nogach, słaba w polityce
Duppy nie zawracaj żonie
John Holt śpiewa słodkim jak miód głosem: „I love you darling and that’ no lie, stick by me, oh stick by me”.