„To manifest nadziei. Program, który przyniesie prawdziwą zmianę. Jest pełny popularnych postulatów, które polityczny establishment blokował przez całe pokolenie” – tymi słowami lider Partii Pracy Jeremy Corbyn otworzył konferencję prezentującą program labourzystów na wybory 12 grudnia. Impreza miała miejsce na Uniwersytecie Birmingham, w mieście o silnej robotniczej tradycji i długiej historii zwycięstw lewicy. Większość okręgów w tej drugiej pod względem wielkości metropolii w Zjednoczonym Królestwie najpewniej przypadnie Partii Pracy.
Czytaj też: Historyczne wybory w Wielkiej Brytanii już 12 grudnia
Nie jest tak różowo
W skali kraju sytuacja nie jest dla labourzystów tak różowa. Sondaże dają im 30 proc. poparcia, o 12 pkt proc. mniej niż torysom. Sam Corbyn jest jednym z najgorzej ocenianych polityków w Wielkiej Brytanii – według badania YouGov z 11–12 listopada jedynie 24 proc. wyborców ocenia go pozytywnie, a źle – 66 proc. W tym samym badaniu lider Partii Konserwatywnej Boris Johnson wypada dużo lepiej: 43 proc. pozytywnych opinii i 49 proc. negatywnych. I to mimo tego, że obecnemu premierowi, wbrew obietnicom, nie udało się wyprowadzić kraju z Unii w terminie 31 października.
Czy „manifest nadziei” po wyborach trafi na śmietnik historii, jak wszystkie programy Partii Pracy od niemal dekady? Są przynajmniej dwa powody, dla których labourzyści mogą mieć nadzieję, że nie.