Ankara gra coraz ostrzej. Jak donosi agencja Reutera, która powołuje się na własne informacje pozyskane ze źródeł NATO, Turcy wstrzymali podpis pod aktualizacją planów obronnych sojuszu dotyczących Polski i krajów bałtyckich, żądając w zamian wsparcia politycznego NATO dla swojej operacji w Syrii przeciwko kurdyjskiemu ugrupowaniu YPG. Wcześniej Turcy, nie zważając na apele USA i NATO, kupili i wprowadzili do użytku rosyjskie systemy antyrakietowe S-400. Nie przejęli się też przestrogami, by nie interweniować zbrojnie po syryjskiej stronie Kurdystanu w walce ze znienawidzonymi przez Erdoğana kurdyjskimi bojownikami. Turecki przywódca postawił pod ścianą nawet Amerykanów i de facto zmusił ich do wycofania się z w praktyce zaanektowanego obszaru przygranicznego. Teraz zdaje się stawiać pod ścianą całe NATO.
Bomba atomowa podłożona pod osiągnięcia trzech szczytów NATO
Plany obronne sojuszu – nazwa niezbyt ścisła, ale oddająca ich sens – dotyczą sposobu użycia określonych sił w sytuacji kryzysu i wojny w ramach art. 5 klauzuli kolektywnej obrony. Siły te wystawiają poszczególne kraje, ale wchodzą one w skład sojuszniczej struktury i podlegają sojuszniczemu dowodzeniu. Ich aktywacja, rozmieszczenie i współdziałanie z siłami narodowymi musi być precyzyjnie opisane i zaplanowane. Rzecz jasna, dokumenty, o których mowa, mają najwyższe klauzule tajności, więc wojskowi i politycy zajmujący się ich tworzeniem nawet ogólnie niechętnie o nich rozmawiają.
Publicznie wiadomo, że SACEUR – głównodowodzący sił sojuszniczych w Europie – ma obowiązek aktualizowania planów obronnych za każdym razem, gdy nastąpi istotna zmiana środowiska geostrategicznego.